czwartek, 27 listopada 2014

Samojedność

Tak więc stodoła padła, rozbieram ją powoli, na ile starcza sił i pogoda pozwala. Dotarłam do połowy.
Rozbieram ją samojedna - łomem zrobionym z kawałka żelaza. Wczoraj pracowałam samowtór, czyli z jednym pomocnikiem ze wsi, który rąbał pniaki w oborze, żeby się zrobiło miejsce na drewno z rozbiórki i pomógł mi wnieść te słupy drewniane, które były już dla mnie za ciężkie. Stodoła zwalana była samotrzeć, czyli ja i dwóch pomocników ze wsi. Fajne te stare słowa.
Samoczwór, samopiąt...... hehehe, marzenia.
Przyszło zimowe powietrze, inne od jesiennego, rześkie, podszyte lekkim mrozem i tym jedynym, cudownym zapachem sniegu.
Praca na zewnątrz jest przyjemna, odczuwa się ciepło i nawet przesiąknięte na wylot roztopionym śniegiem rękawice są ciepłe w środku. Chyba, że się je zdejmie na chwilę, wtedy woda ziębnie i mróz przejmuje lodem dłonie.
Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że nie jestem stworzeniem tropikalnym. Lubię zimę, lubię jak ciało rozgrzewa się od ruchu na mrozie, lubię śnieg i lodowe firanki po roztopach i lubię ogień w zimie, brnięcie w zaspach (oczywiście, jeśli nie jest podyktowane przymusem ;), roztapianie się płatków śniegu na twarzy, patrzenie prosto w niebo jak pada śnieg- do zawrotu głowy,  lubię jaskrawe słońce, sprawiające że świat jest zbyt jasny, by patrzeć na niego w pełni otwartymi oczami, lubię patrzeć na "moją" górę, ośnieżoną, z gołymi drzewami, taką inną, przejrzystą, nieruchomą i spokojną.

Maciuś po namolnym upraszaniu, dostał miseczkę piekielnej zupy dyniowo-paprykowej z ciecierzycą. Ku mojemu zdumieniu pożarł ją i wylizał naczynie do czysta. Wcale mu nie przeszkadzała piekielność, dokładka była mile przyjęta.
Teraz byczy się na piecu z anielskim wyrazem pyszczka.


piątek, 21 listopada 2014

O przybywaniu i ubywaniu

czyli o anabolizmie i katabolizmie, jakie znaczenie mają dla nas, jako istot cielesnych.

Anabolizm, czyli wzrost, przybywanie, życie, a katabolizm - niszczenie  i ubywanie, droga do śmierci.

Życie ludzkie popularnie jest rozpatrywane jako wzrost ciała od urodzenia do dojrzałości, krótkie trwanie w równowadze, a potem niszczenie, ubywanie tkanek i ich sprawności w drodze do śmierci.
W naszych czasach jest to jeden nieprzerwany cykl, trwający niepełen wiek.

Dlaczego piszę, że w naszych czasach? ponieważ anabolizm i katabolizm, to finezyjna gra życia i śmierci, w których biorą udział ciało, emocje i umysł.
Umysł dysponuje świadomą wiedzą, dotyczącą obsługi ciała, oraz powinien kierować emocjami- narowistymi końmi, czarnym i białym, by zgodnie ciągnęły wóz w sensownym kierunku, a nie rozbiły go na pierwszym trudnym zakręcie.

O tym jak umysł obejdzie się w ziemskim cyklu życia ciała z emocjami i organizmem, zależy od jego dojrzałości i wiedzy.
Wiedza dla umysłu o kierowaniu ziemskim ciałem była kiedyś przekazywana z pokolenia na pokolenie i zachowała się jeszcze w tradycyjnej Medycynie Chińskiej i hinduskiej Ajurwedzie. One wskazują jak finezyjnie zachować równowagę między anabolizmem a katabolizmem, by utrzymać wysoką sprawność, odporność i doskonałe samopoczucie, moc.
Dla nas, jako Europejczyków, Ajurweda jest lepszym wyborem.

Wiedza, jaką dysponują obecnie umysły zdecydowanej większości ludzi, pochodzi z popularnych publikacji sponsorowanych przez koncerny, chciwe zarobku na chorobach i nieopanowanej konsumpcji podłej jakości paszy oraz sprzedaży chemicznych smarowideł i srodków czystości, wprowadzających błyskawicznie przez delikatną skórę ludzką do krwioobiegu niebezpieczne składniki chemiczne, których nie powinno tam być. Kierowanie się ich wskazówkami powoduje  przewagę katabolizmu nad anabolizmem (czyli niszczenia nad wzrostem), już w wieku, w którym człowiek nie osiągnął jeszcze dojrzałości. Stąd częste i trudne choroby przypisywane kiedyś wiekowi starczemu, występujące już w wieku dziecięcym i młodzieżowym.

Wiedza serwowana obecnym pokoleniom jest łatwa, przyjemna i poparta "licznymi badaniami" i autorytetem instytutów, oraz naukowymi pieczeciami, więc w umysłach ludzkich niepodważalna, w porównaniu z "zabobonami" z przeszłości.
Jedz dużo tego i tamtego, zazywaj to i tamto, smaruj się środkami na UV, a potem jedz suplementy uzupełniające wit D. Jeśli będziesz jeść masło, to umrzesz w boleściach.
Generalnie, uczy się nas, co mamy w paszczę włożyć i na siebie nasmarować (najlepiej dużo), żeby być pięknym, zdrowym i szczęśliwym. Jeśli nie uzyskujemy obiecanego efektu, mówią: Zjedz tego więcej.

Nikt jednak nie mówi, co mamy zrobić ze śmietnikiem w ten sposób powstałym w naszych ciałach, który zdusza ogień życia i sprawia, że ciała stają się kalekie, a umysły zamglone i niewydolne.

I tu wracamy do kwestii anabolizmu i katabolizmu.
Przepis na dobre samopoczucie i zdrowie, jest prosty.
W życiowym cyklu wzrostu, równowagi a potem spadku sił, powinny mieć miejsce krótkie cykle, najlepiej półroczne, sterowane za pomocą umysłu i poparte dobrymi emocjami. Są to cykle pozbywania się złogów, czyszczenia ciała z zatorów śmieci i chorych komórek, a potem rozsądnego anabolizmu, w czasie którego dostarczamy sobie  TYLKO I WYŁĄCZNIE pełnowartościowego (enzymy, witaminy, minerały), żywego i ekologicznie czystego pożywienia (zróżnicowanego wg. pór roku), dzięki któremu jest możliwa regeneracja narządów, kości, mięśni i skóry, do poziomu niemal idealnego. W rezultacie można zapewnić sobie spowolnienie dużego cyklu i utrzymanie wysokiej sprawności i doskonałego stanu aż do śmierci.
Należy jeszcze pamiętać o tym, że nieużywane narządy zanikają, więc wskazana jest w czasie regeneracji aktywność fizyczna, skierowująca energię na rozwój mięśni i kości.

Sztuczny katabolizm, to post, pełen albo częściowy. Podczas niego organizm zużywa najpierw tłuszcz, uwalniając z niego zmagazynowane toksyny, następnie chore, nie rokujące nadziei komórki, likwiduje ogniska zapalne, pozbywa się "lokatorów na gapę". Są to generalne porządki.
Żeby ogień życia się palił, trzeba wyczyścić ruszt, komin, wyrzucić popiół.
Żeby piec był sprawny i znów szybko się nie zatkał, nie palimy w nim więcej plastikiem i oponami, ani starymi butami, tylko dobrym, suchym drewnem, przeznaczonym dla pieca.
Podczas rozsądnej, przemyślanej regeneracji,  oczyszczony organizm odbudowuje za pomocą pełnowartościowego pożywienia (bez toksyn), narządy wewnętrzne, naczynia krwionośne, nerwy, kości, mięśnie i skórę, oraz funkcjonowanie do poziomu wręcz zaskakującego. Miło zaskakującego.

Wiem, że nic nowego, ale nie ma innego sposobu na pozbycie się chorób, ociężałości, spadku sprawności fizycznej i umysłowej, oraz uzyskanie równowagi emocjonalnej.

U mnie zima się zaczyna, popruszyło delikatnie, myszy z poczatkiem listopada zakończyły grę w "domki do wynajęcia" i przestały nachodzić chatkę.
Kiciuś Maciuś jest w fazie zdecydowanego anabolizmu. Żąda przedśniadania zanim nad ranem wyjdzie na dwór, potem wraca koło siódmej i wymusza śniadanie, potem drugie śniadanie, potem przedobiad...no może na tym skończę. W każdym razie nawet kawłek samego chlebka jest godny gorliwej uwagi.
W sumie jest dość sprawiedliwy, uważa że podział mojego talerza na pół, jest ok. On jest jeden i ja jedna ;) Osiągnął wagę dwóch solidnych cegieł, a futro to gęsty krótki puch niemożliwy do rozgarnięcia.
W fazę katabolizmu wejdzie zapewne w marcu, kiedy kocie śpiewanie będzie ważniejsze od jedzenia.
 Jeden z moich znajomych mówi, że Maciek ma jedną wadę, powiniem mieć czarne futro, skoro należy do czarownicy, a on biały w bure łatki gdzieniegdzie.
Nooo... odpowiadam, jaka czarownica, taki kot ;)


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Sierpniowy żar

Żar obejmuje wszystko, ptaki milczą, Wiewiór z samego rana przybiegł sprawdzić czy śliwki na węgierce pod oknem dojrzały- nie dojrzały.
Pięknie rudy, z pysznym ogonem lekko pobiegł dalej po gałęziach mirabelki i jabłonki. Niedościgniony wzór dla Maćka, który za każdą wizytą Wiewióra trzęsie się z emocji.
Żniwne maszyny jadą po polach zostawiając ścierń, trochę zboża zebrał ogień, który w falującym upale zaprósza się z byle krzywego słowa, niedopałka.
Ulgę przynosi wieczór, zamiast ptasiego śpiewu, słychać sierpniową muzykę świerszczy, niektóre są wielkie na pół dłoni, jasnozielone. Dużo ich w tym roku.
Nie da się pracować w taki upał, trochę rano, trochę wieczorem, środek dnia to sjesta jak w krajach południowych.34st w cieniu.
Dojrzewają sukcesywnie owoce róży jadalnej, bardzo duże i przyjemne w zbieraniu, jeśli już uda się przemknąć pod lasem, gdzie czyha na śmiałków banda wygłodzonych bąków. Nieco mniej przyjemne jest wyciąganie kłujących pestek. Owoce są tak duże, że aby porządnie doschły, trzeba je kroić.
Pierwszy zbiór róży zrobiłyśmy z Kasią, która wiedziona duchem intuicji przyjechała do Niebieskiej Chaty na tydzień. Odżywiałyśmy się niemal witariańsko, robiąc wyjątek dla kromki chlebka, albo gotowanego ziemniaczka lub łyżki kaszy. Obu nam nieziemsko smakowały zielone surowe sosy zjadane z surowym kalafiorem, cukinią, pomidorem lub ogórkiem, cebulką i inną zieleniną. Kasia nauczyła się ode mnie robić sosy, a ja od niej surowe lody na bazie bananów i innych owoców. Garście świeżych przypraw, takich jak młody czosnek, oregano, tymianek, "magia" lub cząber dodawały smaku i fantastycznego zapachu.
Nie przepuszczałyśmy słodkawym, lekko chrupiącym cukiniowym kwiatom, których wiele zakwitło na poletku pod ceglaną górką. Tak wiele, że przejeść dyniowatych się nie da, tym bardziej, że nie pomogą mi już w tym kozy. Równie smaczne lecz pikantne jak chrzan są kwiaty nasturcji. Na środowym targu skusiłyśmy się na brzoskwinie i duże wczesne śliwki. U mnie na razie tylko czerwone mirabelki.
Podstawę sosów robiłyśmy z fantastycznego chwastu, na który nigdy się nie gniewam, choć panoszy się bez umiaru. Ma neutralny choć swoisty smak, pasujący do wielu potraw, zawiera wiele witamin, prowitamin (karoten), proteiny, sole mineralne i związki powodujące  że działa odżywczo, żółciopędnie, odtruwająco, wzmacniająco, poprawia kondycję skóry, powoduje lepsze samopoczucie, a u osłabionych chorobą szybszy powrót do pełni sił.
Jest to oczywiście żółtlica :) Ziółko można traktować jako roślinny lek, albo pożywienie.
W sumie było to czyste witariańskie obżarstwo :)

Tak to mniej więcej wyglądało.W tle ogórki małosolne i słój z wodą krzemową robioną na krzemieniach.



Robiłyśmy również surowy krem do twarzy, na bazie oleju kokosowego, słonecznikowego, wosku i lanoliny bezwodnej, z dodatkiem złota, pyłku pszczelego, mleczka orzechowego, świeżego wyciągu z żywokostu dla regeneracji skóry i gwiazdnicy-powodującej przenikanie kremu w głębsze warstwy skóry. Lubię dodawać do kremów nieco białej glinki, ponieważ działa ona leczniczo i daje przyjemny lekko świetlisty wygląd skóry.
Kremy konserwuję olejkami eterycznymi- tutaj lawendowy (lecz zapach zginął pod wybijającym się orzechowym aromatem), oraz niewielkim dodatkiem nalewek ziołowych, dzięki czemu kremy są dość trwałe. W sumie dodaję nalewkę na złocie z płatkami złota. Full-wypas, jak mawia moja miejska koleżanka, fanka moich kremów.
Ten krem jest dość ciężkim kremem typowo odżywczym i regenerującym, a dzięki temu że jest w nim dodatek wosku, pięknie chroni skórę przed wysychaniem w upały. Przepis autorski ;)
Oczywiście kluczowym składnikiem każdego udanego kremu jest intencja, ożywiająca całość.
Włączyło mi się gadanie (pisanie) więc dodam nieco o ziołach użytych w kremie: Żywokost- zawiera alantoinę,przyspiesza regenerację skóry właściwej, jest przeciwzmarszczkowy i pojędrniający, nawilżający i odżywczy, leczy choroby skórne.
Gwiazdnica- witaminy A, C, F, PP,- wszystkich dość dużo, rutyna uszczelniająca naczynka, saponiny powodujące głębsze wnikanie kremu w komórki skóry.
Działa przeciwzapalnie, zmniejsza reakcje alergiczne, zmiękcza skórę, wspomaga leczenie AZS, zwiększa wilgotność i elastyczność skóry. Inicjuje wzrost i regenerację nabłonka i naskórka.

Tak skromnie brzmi skład ziołowy: Żywokost i gwiazdnica, a okazuje się że full i na dodatek wypas ;)

Nadal chodzę zbierać różę, susze kolejne zbiory, a z części nastawiłam duży słój na ocet różany. Sama jestem ciekawa, jaki będzie efekt.
I coraz więcej słoików zapełnionych suszonymi ziołami. Schnie wszystko pięknie w lipcowo/sierpniowym upale.


sobota, 5 lipca 2014

Sztuka bez morału


"Rozmowa Dwóch Wiewiórek"
Sztuka bez morału
( o matrixie, systemie i ograniczeniach świadomości)


Udział biorą:
Z- Zaiwaniająca w kółku wiewiórka
W- Wolna, leśna wiewiórka

W- Słuchaj, dlaczego ty biegasz w kółku?
Z- / milczy/
W-/ ze zdziwieniem/     Ty mnie nie słyszysz?
Z- Jestem zajęta, nie widzisz?
W- No, ja ciebie widzę nie pierwszy raz, ale nie rozumiem co ty robisz.
Z- Nie widzisz? Pracuję!
W- A co to znaczy?
Z- /na ułamek sekundy zamiera w zdziwieniu, ale natychmiast podejmuje bieg/  Jak to co? Praca!
W- I...?
Z- Co "i"? Ty całkiem nienormalna, czy co?
W- Nie, ja poprostu chcę się dowiedzieć, co to takiego.
Z- Zaczniesz pracować- to się dowiesz!
W- No...nie chcę....eee....pracować....
Z- No to gdzie się podziejesz?
W- Mnie to niepotrzebne, nie będę pracować.
Z- Jak zakończysz naukę, będziesz, moja droga.
W- A ja....uczyć się też nie chcę.
Z- /zadyszana od biegu w kółku/      To ty pasożytka, na cudzy rachunek żyjesz?
W- Na jaki rachunek? Ja w lesie żyję.
Z-/ Z honorem/      Tam żyć się nie da!!
W- Jeszcze jak się da!
Z-/ na boku do siebie/      Całkiem jej się klepki pomieszały. Biedna..
W- A gdzie bym mogła jeszcze po gałęziach skakać i radować się, jak nie w lesie?
Z-/prześmiewczo/      Po śmierci. Naukowo wykazano, że drzewo nie utrzyma wszystkich wiewiórek. Reszta to stare zabobony. I powietrze w lesie trujące.
W- /ze zdziwieniem/      A kto tobie to wszystko powiedział. Z lasem wszystko w porządku, a gałęzie takie bywają, ze dziesięć wiewiórek wytrzymają. I powietrze tam o wiele czystsze niż tutaj.
Z-/pouczająco/      To wszytstko to bajki, trzymaj się rozumu. Bierz się do pracy, póki młoda jesteś.
W- Jak to tak?
Z- Ucz się biec prosto, i jak najszybciej, tylko tak możesz w życiu sobie poradzić, przeżyć.
W.- Ja i tak to umiem i skakać mogę - w bok i w górę, jak mi wygodnie.
Z- Skakać nie wolno, to jest złe, dlate.....      / utyka w pół słowa, ze zdziwieniem patrząc na skaczącą rozmówczynię/     ......A TO.. co TO jest?
W- /przestając dokazywać/     Co takiego?
Z- TO?....Puszyste?
W- /oglądając siebie/     Ach to? To mój ogon.
Z-No to niemożliwe!
W- Dlaczego?    /oglądając rozmówczynię/     A gdzie twój?
Z- Jak gdzie? Odcinają je przecież w dzieciństwie, żeby nie plątały się pod nogami i nie zaklinowały przypadkiem koła.
W- Jaki żal!
Z-/z zastanowieniem/     A tak po prawdzie....czy on nie przeszkadza?
W- No co ty, ani ciut, nawet odrobinkę.
Z- /spochmurniała/     Ale przecież......
W- Posłuchaj, dlaczego ty cały czas biegniesz, zatrzymaj się w końcu.
Z-No co ty! Wtedy mnie koło przychwyci i będzie mną kręcić do śmierci!
W- Ale ty sama nim kręcisz! Jeśli nie będziesz biec, samo się zatrzyma!
Z- Nie wierzę ci. Tym bardziej, że jeśli ono się zatrzyma, ja zostanę bez jedzenia.
W- Nie zostaniesz bez jedzenia. Poczekaj chwilę    /znika/
Z-/mamrocze do siebie/       Niewiarygodne........ale ten ogon....dlaczego tak....okazuje się....potrzebny...
W- /pojawiwszy się znów, wysypuje garść orzechów/     To dla ciebie, trzymaj
Z- Co to takiego?
W- Jak to co, ORZECHY!!!!
Z- Nimi nie wolno się żywić, one są twarde i niepełnowartościowe.
W- Jakie głupoty! Ty choć je powąchaj.
Z- /przechylając się w stronę orzechów/     No tak, pachnie zdrowo! /pochmurnieje/    , no ale ja i tak nie mam nic w zamian.
W- /ze zdziwieniem/     Co to znaczy "w zamian"? Ja niczego nie potrzebuję, to wszystko dla ciebie.
Z- /zastygnąwszy na sekundę ze zdziwienia/ ..... Jak?
W-/uśmiechając się/     o prostu tak. No zatrzymaj się w końcu na chwilę.
Z-/mrocznie/     Ale ja nie mogę.
W- Dawaj, dawaj, po prostu spróbuj.
Z- /podejrzliwie/     Dlaczego ty sama nie przestajesz się ruszać?
W- Z przyjemnością bym przestała biegać, ale wszystko się kręci i ja podejść nie mogę. Po prostu przyhamuj trochę.
Z- /z obawą/     dobrze, teraz spróbuję.
W- Tylko nie bój się...
Z- Och..../zaczyna zwalniać/
W- Powolutku...po cichutku...
Z- Jak dziwnie, ciało całe nieprzywykłe do odpoczynku i chce biegnąć dalej.
W- Nic takiego, odpoczniesz, nic złego ci się nie stanie.
Z- /ze strachem wczepia się w zatrzymane wałki koła/       Straszno! Ja za chwilę ulecę!
W- /podchodząc bliżej/    Nie bój się, to wszystko się już skończyło. Nigdzie nie ulecisz. Przecież ja nie ulatuję    / poruszając kołem to w jedną, to w drugą stronę/     Widzisz, bez ciebie ono nie porusza się.
Z- /porażona/    Jak to możliwe, to przeciw wszelkim zasadom!
W- Masz, jedz    /podsuwa orzech/
Z- /rozmyśla/     Na pewno ja w jakimś wadliwym kole byłam..... /bierze orzech/
W- No jak?
Z- /zachwycona/    To dopiero jedzenie! Mmmm.... /je dalej/
W- No proszę, a ty żyjesz.
Z- /dojadając orzech/   To i las jest prawdą? Nie jest trujący? I ja mogę tam kręcić koło?
W- Oczywiście, że las nie jest trujący, ale kół tam nie ma.
Z- Bez kół? No jak to możliwe?
W- Bardzo prosto. Koło ci niepotrzebne.
Z- Ale jeśli nie będę kręcić koła, nie będę mieć jedzenia, ani celu w życiu.
W- To wszystko głupoty! W lesie pełno orzechów i przestrzeni dla życia.
Z- Jeśli każdy wyjdzie z koła, to chaos nastanie!
W- To jest życie! Ty nic nie rozumiesz? To jest istnienie i miejsca wszystkim wystarczy.
Z-/ rozmyślając/    Ale nie wolno tak całkiem bez koła, oczywiście, ono nie jest idealne....na pewno trzeba osłonić szprychy po bokach, które tak boleśnie biją, a wałki zrobić miękkie...
W- /podchodząc całkiem blisko/    Popatrz na mnie! Ja NIE MAM koła!
Z- /z przestrachem/    No jak? Nie wolno tak całkiem bez niego!
W- Ty po prostu wyjścia nie widzisz. Oto ono: między szprychami!
Z- Mnie tam przetną.
W- Kto ciebie przetnie? Ty przecież sama nimi kręcisz! Jak nie kręcisz, one stoją w miejscu.
Z- One zawsze boleśnie biją.
W- Popatrz, ja ich dotykam.
Z- Ty jesteś na pewno zaczarowana.
W- Och, jak z tobą trudno..../ogląda się i podnosi orzech/   no popatrz, orzechowi też nic się nie stanie.... /dotyka orzechem szprychy/
Z- Łatwo ci mówić, nic się nie stanie.
W- Dotknij na sekundę.
Z- /ostrożnie dotyka szprychy/ Oj.Aj...
W- Spokojnie, wszystko będzie w porządku.
Z- /drżąc/     I prawda, nic się nie stało.
W- No to wyłaź!
Z-/ ostrożnie, wciąż jeszcze drżąc, wychodzi z koła/.... jaki wstyd.
W- I widzisz, wszystko w porządku. Tyle wysiłku odpadło.
Z- Ja po prostu nie wierzę, na co to wszystko potrzebne? Ale to przecież taka wielka konstrukcja i taka piękna...
W- /uśmiechając się/     Idziemy, ty jeszcze lasu nie widziałaś!

Koniec sztuki

Przetłumaczone z rosyjskiego
tekst źródłowy:
Realstrannik.ru VOWA

sobota, 28 czerwca 2014

Popiół czy diament

Długo nie pisałam, ponieważ przechodziłam wewnętrzna przemianę, kolejną w ciągu trwania mojego trochę ponad półwiecznego życia.
"Półwiecznego" brzmi poważnie, bo to przełom jest całego stulecia, którego to stulecia dożyć życzę każdemu w doskonałej kondycji- (by móc wleźć na drzewo po upatrzone jabłko :) zdrowiu, klarowności umysłu i słonecznej równowadze ducha.
Otóż wydawało by się, że nic się nie dzieje, że czas płynie trybem wstępnie ustalonym dla mojego wiejskiego życia, że praca przy ziemi, kozach, prostuje moja pokręconą miejskimi warunkami duszę, ściera niszczące mnie oprogramowanie i odnawia ciało, tak.
I nie.
Otóż od jakiegoś czasu zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, ze zatrzymałam się w pół drogi, co ja mówię, w ćwierć drogi niespełna, a całą moją uwagę i energię zabierają sprawy gospodarskie. Wszystkie wydarzenia które spychały moją uwagę i ukierunkowanie sił z tego toru, traktowałam jako przeszkodę.
Prosto rzecz ujmując, próbowałam obrastać. Zamiast upraszczać, komplikowałam, układając plany rozwoju gospodarstwa w takim, albo innym kierunku.

Nie zdałam sobie z tego sprawy na poziomie umysłu, lecz odczułam bierny opór wewnętrzny, smolistość i ciężkość. Po spokojnym rozpakowaniu problemu, wyłoniła się przyczyna: ONA, podstępna rutyna.
Mechaniczność, zegarek, kalendarz, przymus.
Zrozumiałam, że przeniosłam tu ze starego życia jeden z programów, który nie jest dobry dla ciała i umysłu.
Program ten nakazywał mi zawsze skierowanie uwagi na zewnętrzną stronę istnienia, ustanawiał ją najwyższym priorytetem w hierarchii.
Pojawił się i zdawał egzamin w czasach, gdy trzeba było utrzymać dom i dzieci, zaspokajać cudze potrzeby,  kompletnie inne od moich. Ale tu jego funkcja nie jest już potrzebna. Niestety, z biegiem czasu stał się częścią mojej osobowości, automatem, kształtującym moje postępowanie na poziomie podświadomym.
Zrozumiałam, że NIE MA RÓŻNICY między moim starym życiem, a nowym. Różni się tylko zdrowe środowisko i czystość od chemii jedzenia jakie spożywam, oraz dostęp do wielkiej rozmaitości dobrej jakości ziół.

Jak bardzo prawdziwe jest powiedzenie, że możesz uciec na koniec świata, ale zawsze zabierzesz tam siebie z całym majdanem swoich programików-demoników, które ułożą twoje życie tak samo jak w miejscu, z którego odszedłeś.
Wiele programów przy okazji przeprowadzki na wieś, udało mi się zlokalizować i usunąć, ale nie ten. Ten jest wczepiony mackami w całe moje życie, gadzina podstępna jest i wcementowana u samej podstawy. Zadowolona jest, jak padnę z wysiłku na koniec dnia i nie będę miała czasu zająć się sobą jako człowiekiem, no i...  zastanowić się nad nią.
Zadowolona jest również, jak mam do opieki  coś wymagającego stałej uwagi.
Kozy :), planowałam jeszcze nie tak dawno drób.....
Na czas jednak zlokalizowałam mackowatego demonika.
Plany co do drobiu poleciały w niebyt, a kozy do nowych właścicieli.
Po podjęciu decyzji o pozbyciu się kóz, nagle, w przeciąg kilku dni znaleźli się chętni ma moje zwierzaki. W miejscu gdzie nikt nie hoduje kóz, gdzie ciężko je sprzedać lub zdobyć. Jest to znak prawidłowości decyzji.
Maluchy są w tej samej wsi, a po Lalkę i Wandzię przyjechał znienacka samochód o zmroku. Dwa dni po oddaniu koźląt.
Łąka jest w barterowej "dzierżawie" (za stałą pomoc w ogarnięciu peryferii posesji), a ja odzyskałam wolność programowania sobie czasu i wyrwałam kotwicę z podłoża :)
Wszystko co się działo w moim gospodarzeniu, było podporządkowane rytmowi kóz- ranne wstawanie, siano, karmienie, dojenie, pasienie, budowanie ogrodzeń, naprawianie boksów, przerabianie mleka, wychowywanie i pilnowanie przefajnych, ale niesfornycn maluchów... To kozy były ważne, a nie ja.
Ten model gospodarowania, można uznać w moim wypadku za przetestowany i odłożony na półkę.

Teraz mogę zajmować się tylko tym, po co tu przyszłam- ogrodem i ziołami (na sposób perma-kulturalny ;), a one będą pomocne w tym, co jest moim celem na drugą połowę życia: zajęcie się sobą, jako całością, jako człowiekiem. Chodzę do lasu dla przyjemności, a nie szybko- po coś. Nie mam codziennie mleka, którego w moim przypadku było za dużo, a to nie jest dobre dla zdrowia człowieka. Fakt, sery dojrzewające robione za pomocą grzybka tybetańskiego były przepyszne, właśnie dojadam ostatni w sałatce z pomidora i sałaty z młodym czosnkiem i świeżym cząbrem ;)
Po sprzedaży Wandy i Lalki, nie spałam całą noc. Koziarnia ziała pustką i ta pustka wyrzucała mnie ze snu.
Lubiłam paskudną Wańdzię, łakomą, twardą i zdecydowaną wobec stadka, ale grzeczną i układną wobec mnie.

Moje gospodarzenie można teraz nazwać defensywnym ;)
Najmniejsza linia oporu przy największych, możliwych do uzyskania korzyściach.
Korzyścią dla mnie jest swobodna możliwość przejścia na typowo wegański i w miarę czasu witariański tryb żywienia, oraz uzyskanie czasu na niewymuszoną koniecznością ciągłej pracy zróżnicowaną aktywność fizyczną  oraz odpoczynek, które są dyktowane wewnętrzną potrzebą, a nie zegarkiem i obowiązkiem.

I sobie tez życzę minimum całego wieku, w doskonałej kondycji- (by móc wleźć na drzewo po upatrzone jabłko :), w zdrowiu, klarowności umysłu i słonecznej równowadze ducha...., ponieważ poważnie podejrzewam, że warstw oprogramowania do zdjęcia jest jeszcze więcej, a ciekawska natura wodnika bardzo chce wiedzieć, co jest na samiuśkim spodzie, popiół czy diament :)


wtorek, 20 maja 2014

Przerwa na burzę

Nadganiam prace w ogródku, trawnik kosze klasyczną kosą ręczną, bo na kosiarkę już za późno, trawa przerosła. Fakt, że piękna jest,  ponadziewana jak keks bakaliami kwieciem jaskrów, stokrotek, dywanikami bluszczyku i kępkami jaskółczego ziela, ale niewygodna ranną rosą i podczas deszczów.
Przeszłe załamanie pogody ze zlewnym deszczem i wichurami spowodowało nasiąknięcie ziemi wodą i dopiero od dwóch dni można wejść z motyką, bo gleba znów zaczyna się pięknie kruszyć.
Poprzerastała trawa, rośliny urosły w oczach o kilka długości i znów mi ręce opadły, bo oczywiście chwasty wykorzystały wodę lepiej niż roślinki uprawne.
Przez to mój chytry plan, że w tym roku zdążę ze wszystkim bez opóźnień spalił znów na panewce :) Nie zdążę. Ale będę się starać :)
Szczodraki podczas deszczu wyrosły na jakieś 170 cm, w porzeczkach w których w zeszłym roku ściółka nie dopuściła nawet trawki, są zarośnięte gęstą trawą powyżej pasa. Ziemniaczki nieśmiało wyglądają spod słomianej ściółki "kanapek", chwasty za to bardzo śmiało zajęły międzyrzędzia.
Na szczęście odgrodziłam ziemniaczane kanapki płatami tektury od łąki, dzięki temu jeszcze istnieją :)
To jest właśnie ta klasa. Klasa gleby. Wyczyszczona do goła jesienią ziemia, jest zarośnięta po pas trawą i innymi roślinami. Widły w dłoń i odzysk pod spóźnione przez pogodę siewy.
Zapowiada się na szczęście tydzień słońca. Cwane kozy wymknęły się z koziarni i poszły przez niedomkniętą bramkę skonsumować ładnie przycięty krzew czarnego bzu na podwórku przed domem. Nic z niego nie zostało, oprócz paru smutnych patyków.
Kto ma kozy, ten powinien mieć oczy naokoło głowy i stalowe nerwy ;)
No, koniec przerwy na obiad, burza poszła za górę więc idę do ogródka.



niedziela, 11 maja 2014

Czy chce pani magię?

Czy chce pani magię?
zapytała mnie sąsiadka przez miedzę. Magię? zawsze, odpowiedziałam z uśmiechem, kiedy tylko moja na ułamek sekundy osłupiała przestrzeń między uszami, zrobiła błyskawiczny rekonesans po blisko brzmiących słowach i wrzuciła do świadomości słowo: Maggi, lubczyk.
Sadzonkę posadziłam na honorowym miejscu, bo takie się jej należy.
Lubczyk robi prawdziwie magiczne rzeczy z potrawami. Jest moim szczególnie ulubionym dodatkiem do jarskiej grochówki i dań z innych strączkowych.
Wspomaga zdrowie poprzez zdejmowanie obrzęknięć ciała, odtruwanie, polepszanie trawienia. Powoduje usuwanie z moczem nadmiarów soli, kwasu moczowego i mocznika. To oznacza, że z korzyścią może być używany przez osoby mające zdeformowane stawy -dna moczanowa, artretyzm, reumatyzm,  oraz mające duże stężenie kwasu moczowego we krwi.
Jeśli ciało nie jest w stanie tego kwasu usunąć, rozmieszcza go w przestrzeniach międzystawowych, a nawet pod skórą, co powoduje pieczenie, uczucie palenia i swędzenia skóry, np. po kąpieli.
Warto profilaktycznie od czasu do czasu wypić napar z lubczyku (łyżka suszu na szklankę wrzątku, zaparzać 20 minut), tym bardziej, że jak sama nazwa wskazuje, oprócz właściwości trawiennych i oczyszczających, ma właściwości afrodyzjaku. Ponadto uspokaja i zdejmuje lęk.
Suszyć go trzeba szybko i w nie za wysokiej temperaturze, żeby nie stracić olejków eterycznych, które decydują o większości właściwości lubczyku: i tych smakowych i tych leczniczych. Można go również zamrażać na zapas zimowy.


czwartek, 8 maja 2014

Talizmany

Nie trzeba ich szukać w sklepach, same trafiają do naszych rąk. Są szczególne, bo mają w sobie fajną energię, lubimy na nie patrzeć i trzymać je w rękach.
Jeden z moich talizmanów, to pomarańczowy, wiklinowy koszyk, wykładany pomarańczowym materiałem. Wkładam do niego rzeczy do pomnożenia :)
Dostałam go w Katowicach na pamiątkę od świetnych dziewczyn które obroniły u mnie pracę z ziołolecznictwa. W środku był drugi talizman, niewielki porcelanowy, wymarzony milcząco moździerz, w którym teraz ucieram przyprawy i świeże rośliny na czarowne miksturki.
Jak i dlaczego tam trafił, opowiem może kiedy indziej, a to ciekawa historia.
Niech Wam się dziewczyny wiedzie jak najlepiej :)

Drugim talizmanem jest chusteczka od Gorzkiej Jagody, ozdobiona ręcznie cieniutką jak pajęczyna, zrobioną na szydełku słonecznie żółtą koronką. Lubię ją czasem potrzymać w rękach. Myślę ze jest świetna do machania na pożegnanie wszelkim sprawom trudnym do rozwiązania :)

I jeszcze jeden, który jest podarunkiem od Iskierki i za który też bardzo dziękuję.
Iskierka podarowała mi drewnianą łyżkę własnej roboty. Leciutka, ani duża, ani mała, o oryginalnym kształcie organicznie wynikającym z kształtu kawałka drewna z jakiego została wykonana, ciemna,  wypolerowana do jedwabnej gładkości, prawie żywa. Przylega do ręki, grzeje i nie chce się jej odłożyć :)
Jest moim talizmanem od obfitości zbiorów i przetworów na zimę.
Jak biorę ją do ręki, widzę ogród pełen dojrzewających roślin i spiżarkę wypełnioną wszelkim dobrem na zimowe dni.
To wspaniałe, jeśli człowiek tak czuję materię drewna jak Iskierka.
Po tym odróżnia się artystę od rzemieślnika.

Wiosna jak to w tych terenach, jeśli zdecyduje się już ruszyć, robi to bez żadnych wątpliwości i wahań. Już raz kosiłam trawnik, sięgający do połowy łydki i niespełna po 10 dniach czeka mnie powtórka z rozrywki.
Kozy na pastwisku wyjadają czubki traw i ziół, wydeptując resztę, bo nie nadążają za bujnym wzrostem łąki.
Robię eksperymenty z serem dojrzewającym, z mleka koziego zakwaszonego grzybkiem tybetańskim i wyniki wydają się zachęcające. Pomysł nie mój, wzięty ze strony
 http://users.sa.chariot.net.au/~dna/kefir_cheese.html

Grzybka dostałam również od Iskierki, mnoży się jak zwariowany. Kefir z koziego mleka na "Tybku" jest naprawdę bardzo smaczny, tak samo twarożki i inne rzeczy z przepisów ze stronki o serach z kefiru.

Ziemniaki posadzone w słomianych "kanapkach", posiane wszystko co można było siać przed przymrozkami majowymi, zostały tylko nasiona wrażliwych roślin i pomidory do wysadzenia.


 
Szczodrak zamierza kwitnąć

A ja któryś raz odchwaszczam stałe uprawy, takie jak szczodrak, stałe kwiatowe rabatki, zakładam nowe, dosadzam, przesadzam, w przerwach latam z kosą i wykaszam po kawałku to tu to tam, bo zarastają po uszy młode drzewka owocowe, ścieżki, skarpy, maliniak i patrzę z poczuciem winy na drewno do rąbania, gałęzie do pocięcia, resztki stodoły do rozebrania, pranie do prania, ale zielone nie czeka, zaraz pokrzywy wezmą się za kwitnięcie i inne roślinki chętne rozrzucić swoje nasionka w każde wolne miejsce.
Pierwsze zbiory glistnika już za mną, druga partia schnie na strychu.
 
 "Plantacja" glistnika

W tym roku uzbieram też bluszczyku kurdybanka z nasłonecznionych miejsc, właśnie takiego jak na zdjęciach, z czerwonawymi przebarwieniami i mocno pachnącego.



Taki jest najlepszy na oczyszczanie organizmu, wzmacnianie odporności, kłopoty z oddychaniem, takie jak astma, alergie i duszności, a także wszelkie katary, kaszle, gorączki i stany zapalne (również zatok).
Kurdybanek jest dla tych, którym często kręci się w głowie i szumi w uszach, dokucza wątroba i pęcherzyk żółciowy, dla tych którym odmawia współpracy trzustka, oraz chcą przestać hodować własne perły- kamyki w drogach moczowych i żółciowych.
Bluszczyk unormuje przy okazji przemianę materii, ureguluje apetyt, poprawi wchłanianie w jelitach.

Bluszczyk można również jeść. Nadaje się jako dodatek do wiosennych zup razem z pokrzywą i innymi ziołami, do sałatek. Dobrze pasuje do pomidorów. Tak jak pokrzywa, jest wiosennym ziółkiem wzmacniającym i oczyszczającym po zimie.
Napar wykonuje się z łyżki suszu na szklankę wrzątku. Zaparzać około 20 minut. Można zaparzać też świeże ziele.




piątek, 11 kwietnia 2014

Znajdy

Znajdy
Wybrałam się wczoraj rano cztery kilometry pieszkom na pocztę w sąsiednim miasteczku. Kozy zamiast iść na pastwisko, dostały siana i wody w koziarni, bo tegoroczne koźlaki to straszne "szkodniki" jak mawiają tutejsi. Nie można zostawiać wobec tego stadka bez ciągłego dozoru.  Słoneczko wyglądało zza chmurek, ale wiatr niósł solidny ziąb.
Znajdy leżały przy drodze za wsią, zmięte i nieco przywiędłe. Przeszłam koło nich rześkim marszem i nagle stop. Informacja: To jest bergenia, inaczej badan. Przeszłam powoli jeszcze dwa kroki, myśląc sobie ze zabiorę wracając, ale.... gdyby udało się podjechać spowrotem, to nijak prosić grzecznego kierowcę, by zatrzymywał się przy kupce podwiędłych liści :)
Wróciłam więc i podniosłam oba kłącza dość słusznych rozmiarów, otworzyłam swoją damską torebkę, w której jak to w damskich torebkach kobiet pracujących, zmieścić można słonia choć wyglądają niepozornie. To coś takiego jak magiczna przestrzeń w miejscu, w którym być jej nie powinno. Wydobyłam z czeluści używaną wielokrotnie jednorazową torbę foliową i owinięte znajdy wchłonięte przez torebkę powędrowały dalej ze mną, A raczej pojechały, gdyż natychmiast trafił się miły kierowca udający się w tym samym kierunku.
Nie narzekam też jak idę całą drogę piechotą, bo zawsze coś ciekawego ze mną przybędzie do domu. Ostatnio sztobry kaliny. Wysadziłam je jesienią, a teraz tylko patrzeć, jak wypuszczą listki.

Pewnie jesteście ciekawi, dlaczego aż tak mnie cieszy znaleziona bergenia?
To piękna i niewymagająca bylina, o zimozielonych liściach, przebarwiających się zimą na czerwono. Kwitnie też ślicznie. Mam bardzo dużo przestrzeni do zagospodarowania, więc każda radząca sobie samodzielnie roślina wypierająca chwasty jest witana z otwartymi ramionami. Obsadzam właśnie północną stronę domu, od kuchennego okna. Były już tam żółte kłączowe lilie którym pozwalam się rozrastać, mnóstwo fiołków w chwastowisku urastającym latem po pachy. Obecnie posadziłam tam pięć sporych kęp żywokostu wzdłuż podmurówki (też sam sobie radzi), parzydło leśne lubiące cień, nieco dalej w miejscu bardziej słonecznym trzy kępy rozchodnika olbrzymiego. (Wielką kępę przywiozłam na taczkach od sąsiadki i podzieliłam na trzy.Tez wyszły spore).
Od strony południowej domu posadziłam na rabacie wzdłuż podmurówki kłącza mydlnicy lekarskiej i rozsadziłam jeżówkę purpurową. Obydwie rośliny rosły do tej pory w niezbyt szczęśliwych dla siebie miejscach.
Zachowałam jednocześnie kępy glistnika jaskółczego ziela, który o tej porze zachwyca pierzastymi zielonymi liśćmi i wypuścił już pędy kwiatostanowe. Będą więc pierwsze glistnikowe "żniwa" w tym roku o miesiąc wcześniej niż zwykle.

Wracając do bergenii. Ucieszyła mnie również dlatego, że poszukiwałam jej od dwóch-trzech lat i nie miałam szczęścia do jej zdobycia. Wieś nie ma sklepów ogrodniczych. I jeszcze dlatego mnie ucieszyła, bo to kolejna roślinka lecznicza i ozdobna w moim ogródku kwiatowym. Lecznicza jest jeżówka, żywokost, parzydło leśne, rozchodnik wielki, także fiołki, a mydlnica leczniczo użytkowa.

Przydatne w leczeniu są kłącza i liście bergenii. Liście także w kosmetyce, bo napar z nich likwiduje plamy barwnikowe na skórze, rozjaśnia cerę a wg dr.Różańskiego mocny napar z liści systematycznie wcierany we włosy likwiduje siwiznę, a przy okazji tłusty łupież.
Bregenia silnie odkaża drogi moczowe i przewód pokarmowy, likwiduje brodawczaki jelita grubego, zmniejsza silne krwawienia miesiączkowe, pomocna w zespole jelita drażliwego, odkaża układ płciowy. Stosowana na skórę leczy trądziki, łojotoki, goi i odkaża błony śluzowe.
Bergenii używa się w formie odwaru z jednej łyżki suszonych liści lub kłącza na szklankę wody. Gotować to należy na lekkim ogniu przez 5 minut, dac naciągnąć przez pół godziny i wypijać 3x dziennie po 100ml, lub używać zewnętrznie, także do irygacji.
Można zrobić też ocet bergeniowy z jednej części rozdrobnionego świeżego kłącza lub liści, zalanych trzema częściami gorącego octu. Po tygodniu odcedzić i przelać do butelki. Ocet jest do zastosowania zewnętrznego jako lek na skórę i włosy, lub jako kosmetyk rozjaśniający skórę, wzmacniający włosy. Rozcieńczamy ten koncentrat przed użyciem: na szklankę wody wlewamy łyżkę  octu. Octem tym można także płukać gardło i jamę ustną.

O pozostałych kwiatkach następnym razem :)

niedziela, 23 marca 2014

Sobota

Porządki, porządki wokół domu od kilku dni. Wygrabianie trawników, cięcie zeszłorocznych gałęzi i dwa ogniska dla palenia resztek. Otoczenie wygładza się i nabiera właściwego kształtu, który jest dopełnieniem wiosennego słońca i ciepła. Kozy szczęśliwe na pastwisku, Macejko upierdliwie pomaga we wszystkich moich zajęciach, igły świerka Marszałka połyskują na lekkim wietrze, ptaki się nawołują ze wszystkich stron. Wieś cała sprząta i pali wiosenne ogniska.
Na szybki obiad- ugotowana wczoraj kasza i surówka wiosenna z młodziutkiego podagrycznika, ziarnopłonu, roszponki, pączków czarnego bzu z wyzierającymi już listkami i szczypiorku siedmiolatki, przyprawiona czosnkiem roztartym z solą, surowym olejem słonecznikowym i odrobiną domowego octu jabłkowego. Na progu domu.

Prasowanie duszy


sobota, 15 marca 2014

Tarot, ganek i przedwiośnie

Długie przedwiośnie ma swoje zalety, bo w prace sezonowe wchodzi sie powoli, można wykonać wiele prac na które w czasie bujnej wegetacji ogrodu i przyległych terenów nie ma czasu.
Majster od drewna zapadając w przedzimową hibernację zapomniał jesienią o moim ganku. Miał być wyremontowany przed zimą, żeby mróz do kuchni nocą się nie zakradał. Przypomniał sobie o nim teraz, w piękne słoneczne dni i niemal zdążył go z zewnątrz wykończyć przed prognozowanym załamaniem pogody. Jeśli w sobotę piękna aura jeszcze się utrzyma, może się uda. Majster rozwalił też bezsensowne przegródki wewnątrz ganku i jak zwykle przy takich okazjach było mnóstwo sprzątania i wynoszenia wiader gruzu, złomów drewna, kurz i siwy pył.
Przez te dni pomagałam przy ganku i zagospodarowywałam teren po rurociągowych jesiennych wykopkach. Z ziemią z wykopu ujrzało światło dzienne mnóstwo cegieł i gruzu po starym domu, który stał kiedyś obok mojej chaty. Gruz przydał się na utwardzenie nowego łagodniejszego podjazdu do domu. Przesadziłam też rozrośnięte krzewy szałwii w nowe miejsce i rozsadziłam lawendę w słonecznym miejscu. Posiałam sałatę, koper i szpinak, bo chłody im nie szkodzą. Wyłazi z ziemi szczypior siedmiolatki i małe listki szczawiu.
Rozplantowuję kretowiska. Kreciki zrobiły mi z podwórza pobojowisko. Z rekordowego wzgórka wyniosłam trzy dziesięciolitrowe wiadra ziemi.
Kozy się pasą na młodej trawie, ale długo nie wytrzymują na pastwisku. Wańdzia po niespełna czterech godzinach już uprasza o powrót pod dach i widać po jej pysku, że jest zmęczona słońcem. Wracamy więc gromadą do koziarni.
Była też u mnie gościem pierwsza wiosenna jaskółka, Iskierka, którą serdecznie pozdrawiam :)
Po bezchmurnym niebie przelatują co chwila patrolujące samoloty, a ich białe smugi rozpraszają się w czystym błękicie. Z zachodu na wschód i ze wschodu na zachód.
Ukraina.
Rzadko sięgam po Tarota. Czasem odczuwam potrzebę rozmowy z kartami. Nie robię rozkładów, tylko rozmawiam, to znaczy ja pytam, i otrzymuję kartę odpowiedź, czasem prosze o uściślenie odpowiedzi lub następne pytania wynikają z wyciągniętej karty.
Zapytałam o Ukrainę, czy będzie wojna na Ukrainie. Dostałam w odpowiedzi kartę Kapłanki, więc Tarot mówi że wojny nie będzie. To co się dzieje na Ukrainie ma głębsze podstawy, których nie uświadamiamy sobie do końca, ale ta karta też mówi, że wszelkie przemiany, choć mogą się wydawać bolesne, wiodą ku dobremu, czego teraz też Ukraińcy mogą nie dostrzegać.

Zapytałam więc po raz drugi, jakie plany ma Putin wobec tego kraju, jak się potoczy jego ingerencja.
W odpowiedzi została wylosowana karta Gwiazda. Karta ta ma wielce wymowne krótkie opisowe hasło: Powrót do źródeł. Czas przed świtem.
Wydaje się, że karty chcą zaznaczyć powrót Krymu do Rosji, o co postulowali (nieskutecznie) mieszkańcy Krymu tuż po rozpadzie ZSRR.
Może oznaczać również zajęcie dalszych części Ukrainy, ale zgodnie z charakterem karty Gwiazda, której patronką jest Wenus.
Wróżba mówi o powrocie do dawnych zamierzeń, które wreszcie można realizować po okresach porażek, ran i ciężkiej pracy. Zwiastuje początek twórczych działań.
Gwiazda z jej patronką- Wenus nie mówi o przemocy, ale o conajmniej dobrowolności. W tym kontekście Putin daje możliwość rozpoczecia związku Ukrainy z Rosją na nowo.
(prosze na mnie nie krzyczeć, mówię co powiedziały karty. Nie zajmuję się polityką, tylko stawiam Tarota)

No tak, przyszło mi do głowy zapytać też co będzie z nami, czyli z Polską.
Taka ciekawa się zrobiłam :)
Zapytałam więc tym razem, co planuje Putin względem Polski.
Wyszedł z talii Rycerz Buław, inaczej Kijów lub Pałek, jak niektórzy wolą.
Czyli planuje być Rycerzem Buław dla Polski. Karta oznacza Tego Który Czyni Swoją Wolę. Rycerze buław są aktywnym ogniem, działają by zwyciężać, nie boją się konfrontacji. Zapytałam więc (aż się boję Wam powiedzieć, no ale zapytałam to powiem)  bo takie słuchy chodzą, o następnych rozbiorach, czy po część do Wisły sięgnie Rosja.
W odpowiedzi dostałam dwójkę denarów (lub monet jak kto woli).
Zacznę od tego, że jeśli karta monet wypada przy Rycerzu Buław, to bardzo wzmacnia jego siłę działania, jednocześnie pokazuje ukierunkowanie, czyli sposób działania.
Dwójka denarów to przynależność do organizacji, do struktur i hierarchii na pozycji podwładnego, gdzie trzeba przestrzegać określonych przepisów i pamiętać o swoim miejscu. Specyfika mojego rozmawiania z kartami, dotyczy nie tylko znaczenia kart wg koloru, numeru i nazwy, ale także mówi do mnie sam obraz. Dwójka monet na mojej talii to pajac machający dwiema chorągwiami, jedna czerwona (kolor kojarzony z byłym ZSRR, a druga niebieska- kolor kojarzony z Unią). No i ten numer- dwa.
Tak to właśnie.

Nooo, pomyślałam sobie, a co z zachodnią Polską? Upomną się o nią Niemcy czy nie, skoro pytam o A, zapytam o B.
I teraz właśnie zrobiło się bardzo ciekawie.
Z talii wyjrzała Królowa Buław, reprezentująca panią Merkel, kobietę dobrze wykonującą rzeczy na pokaz, lubiącą okazywać swoją moc, ale której zalezy na poklasku i sławie, bo te gwarantują jej utrzymanie stołka i życzliwość mocodawców. Drugą częścią odpowiedzi była - Uwaga: druga dwójka- dwójka buław. Hasłem tej karty jest: Szukam swego dopełnienia. Czyli zacieśnianie więzów, dla uzyskania energii do działania od drugiej połowy.
Obrazek na karcie, to długi pergamin zwisający z dwóch słupów, na którym są mapy, a odczytuje je i koryguje człowiek z piórem w ręce.

Naturalnym i logicznym następnym pytaniem jest : A Co NATO na to?

I wyszło oj wyszło: Piątka pucharów.
Hasło tej karty to: "Każdy ruch może być fałszywy i ostatni"
Piatki to przemoc, opór, rozpad, kres wytrzymałości, nadchodząca krawędź zdarzeń i przemiana, przy której można przepaść. Silne groźne uczucia żywione dla otoczenia. Piątka pucharów ma tez związek z katastrofami i awariami związanymi z wodą, z autodestrukcją, z akcjami na krawędzi zdrowego rozsądku, z zarażaniem paniką.
Tak mi Tarot określił NATO. ???
Zapytałam więc dlaczego tak i wyszła mi druga piątka! Piątka monet, mówiąca o tym, że koniec kasy. Karta mówi o biedzie, bankructwie. Idą trudne czasy i zaciskanie pasa, poprzestawanie na małym, szykowanie się na chude lata.

Więc NATO na to nic.

I taka to karciana baja na dobranoc.





piątek, 21 lutego 2014

Ziemia rozmarza

Wiosna całą gębą, słoneczko i ciepło. Tylko nocami przymrozki. Łachy śniegu leżą jeszcze gdzieniegdzie. Ziemia na wierzchu roztopiona i błotnista, ale pod spodem twarda od ukrytego w niej mrozu.
Macejko późnym wieczorem przyprowadził mi swoją futrzastą Czarną Damę i domagał się żeby ją wpuścić do domu. Szczęśliwy był bardzo, Dama zaciekawiona i nieufna, a ja niechętna do powiększania domowej kociarni. Rano jak zwykle czekał na mnie koło obórki, zjadł śniadanie i natychmiast poszedł spać. Odkąd odeszły mrozy, nie nocuje już w domu.

Moja wioska leży na skraju zasięgu przekaźnika telefonii komórkowej. Każde zakłócenia zasięgu wiążą się z tym, że albo nie mam dostępu do internetu, albo jest tak słaby, że ledwo jestem w stanie odebrać pocztę przez skromną przeglądarkę tekstową Links. Nie ma mowy, żeby Firefoks załadował jakąkolwiek stronę, bo ładuje jednocześnie reklamy, wodotryski, migające zabaweczki i ściąga najpierw masę niewidocznych funkcji, wymagających mojego transferu.
Tak się działo przez ostatnie ponad dwa tygodnie, więc nie mogłam dać znaku życia na blogu.
Dzisiaj od rana zaskoczenie, bo wszystko działa w miarę sprawnie, jednak na sobotę zapowiadają znów sztorm słoneczny (osłabia zasięg), więc spieszę napisać parę słów, bo nie wiadomo jak to będzie.
Innej możliwości dostępu do internetu tutaj nie ma. Nie ma nawet linii telefonii stacjonarnej.

Z radości i niecierpliwości obchodziłam już parę razy ogród, zaczęłam wysiewać nasionka na rozsadę (por i kapusta pekińska), zajrzałam na prognozę długoterminową, ważną do pierwszych dni marca i nie zapowiada ona powrotu zimy. Wiem, że w dzisiejszych czasach wróżenie z fusów może być pewniejsze niż takie prognozy, ale mimo wszystko cieszą :)
Dostałam nasionka szpinaku zimowego i myślę sobie, że skoro można go siać jesienią na wiosenny zbiór, to można wysiać i teraz. Spróbuję na rozmarzniętym nasłonecznionym  kawałku, na którym rośnie siana jesienią roszponka.
Zrobiłam jesienią ponad dwadzieścia sadzonek z gałązek leśnej kaliny i oglądałam nabrzmiałe żywe pączki na sztobrach wystających z ziemi. Może się ukorzenią. Będzie wtedy kalina jednym z komponentów żywopłotu.
Wysiałam wtedy też 10 nasion kasztana jadalnego. Ciekawe czy urośnie.

Mam ambicję w tym roku zebrać jak najwięcej własnych nasion z ogrodu. W tym celu nasadzę spowrotem do ziemi po kilka ładnych korzeni buraczków, marchwi i pietruszki. Mówią, że marchew na nasiona należy sadzić daleko od pietruszki, bo mogą się skrzyżować. Ktoś coś wie na ten temat? Na wszelki wypadek posadzę osobno.

No to teraz trochę o Kalinie. Tradycyjnie używana w lecznictwie ludowym od zawsze. Śpiewało się nawet o niej piosenki.
Z Kaliny można zbierać i kwiaty i owoce, liście oraz korę.
Owoce są gorzko-kwaśne i nie wolno jeść świeżych. Zresztą nie bardzo się da z powodu smaku. Do spożywania i leczenia nadają się zebrane po przemrożeniu i po ugotowaniu, bo pod wpływem temperatury rozkładają się i zanikają substancje drażniące przewód pokarmowy- 10 minut gotowania wystarczy. Przemrozić można też w zamrażarce.
Soki, nalewki i syropy są wzmacniające, obniżają ciśnienie krwi, są napotne i moczopędne, a także przynoszą ulgę w uporczywym kaszlu.

Liście, kora i kwiatki działają przeciwkrwotocznie, więc przydadzą się paniom mającym kłopoty ze zbyt dużymi krwawieniami miesięcznymi.
 Jednocześnie działają rozkurczowo i uspokajająco, co przynosi dodatkową ulgę. Są znane ze swojego dobrego działania na większość kobiecych problemów. Polecane są przy przekwitaniu, wzmacniają mięśnie macicy więc stosowane były (między innymi) przy problemach z donoszeniem ciąży, pomagają przy trudnościach z oddawaniem moczu podczas okresu lub w ciąży, w stanach zapalnych narządów kobiecych, regulują miesiączki i normują krwawienie.

Właściwość uszczelniania naczyń krwionośnych powoduje, że kora, liście i kwiaty mogą być dużą pomocą przy żylakach i hemoroidach, pękających naczyniach krwionośnych (siateczka czerwonych żyłek, łatwe występowanie siniaków, wybroczyn), krwotoki z nosa.

Z kwiatów lub liści można zrobić napar: łyżka suszu na szklankę wrzatku.
Pije się go po 100 ml cztery razy dziennie.
Z przemrożonych owoców można zrobić syropy, soki, słodzone przeciery, można dodawać je do innych owoców, a także z ususzonych jagód robić  napary (z łyżki owoców na szklankę wrzątku, w celach leczniczych słodzić miodem).
Z kory robi się odwar: łyżka kory na szklankę wody, gotujemy 5 minut na słabym ogniu, pije się to jak napary z liści i kwiatów.

Kalinowa gorycz jest związana z występowaniem w  roślinie wiburniny- gorzkiego glikozydu, który decyduje o przeciwkrwotocznych właściwościach kaliny.


poniedziałek, 3 lutego 2014

Koźlaki

Łaciata kudłata Lalka, pierwiastka, urodziła przed zmrokiem swoje pierwsze maluchy.
Są dwa koźlaki. Po łaciatej mamie i tatusiu kawa z mlekiem wyszły dwa czyste białasy. Po budowie wnioskuję, ze koziołek i kózka.
Pojedynczo zabierałam do domu do kuchni  powycierać do sucha, bo jednak u nas jeszcze zima.
Koźlęta Wańdzi przybędą chyba w połowie lutego.
To ja tyle, lecę pozaglądać jak sie mają.

piątek, 24 stycznia 2014

Śnieg i suszone zioła

Mróz solidny, nie wiem ile bo nie mam termometru, jednak śnieg skrzypi i skrzy się. Pod butami załamuje się sztywna powierzchnia, odkrywając puszyste podłoże.
Zanim ścisnął mróz, porobiłam ścieżki odsuwając lekki puch stopami w stylu "zasiali górale", bo machanie łopatą było cięższe i wolniejsze. Potem systematyczne wydeptywanie ścieżek nie pozwoliło na nagromadzenie się zasp. Pierwsza zima w życiu kocurka. Wspaniałe jest obserwowanie reakcji młodego zwierzaczka na pierwszy śnieg. Szok, niedowierzanie, wypróbowywanie, radość i zabawa, a potem zmarznięty nosek i łapki, więc szybko do domu, ale oczka nadal się cieszą.
W lutym przybędą młode koźlęta. To niezła pora na wykoty choć zimno, bo zaczną akurat dobrze jeść gdy zacznie się pierwsza trawa. Bardzo jestem ich ciekawa, jakie będą. I jaka okaże się Lala jeśli chodzi o mleko, bo możliwości Wańdzi już znam.
W lutym też czas na obudzenie się z hibernacji zimowej, więcej słońca, dłuższy dzień.
Służy mi życie rytmem przyrody. Nienaturalny miejski rytm jest wyczerpujący fizycznie i psychicznie.
Palę samym drewnem, więc popiół jest czysty. Jest w nim tylko sporo gwoździ ze starych desek, które nadal spalam na zmianę ze szczapami, więc czeka mnie wybieranie ich z popiołu. Zaplanowałam użyźniać popiołem łąkę z której kosi się trawę na siano dla kóz. Można popiół wysypywać po trochu nawet teraz, zimą jak jest sprzyjająca pogoda.
Popiół zawiera wszystkie składniki jakie miało drewno, również zawiera wapno.
Żeby uzupełnić w naturalny sposób azot, podsieję z garści nieco roślin motylkowych na wiosnę.

Odpoczywam sobie spokojnie po ubiegłym wegetacyjnym sezonie, zajmuję się tym co lubię, bez nacisków. Jem też jak lubię, bardzo prosto, dzięki czemu prawie wcale nie korzystam z zakupów w sklepie. Może dwa razy w miesiącu zapałki, olej i parę drobiazgów.
Właśnie skroiłam ostatnią cukinię kozom, napoczęłam sama przedostatnią dynię. Bardzo ładnie przechowują się w piwnicy ziemnej więc już wiem, że warto je przechowywać. Będę siać.
We wsi twierdzono, że zaraz się zepsują a okazało się  że nie.
Dynia najbardziej smakuje mi na surowo i tak ją zjadam, utartą na drobnej tarce jarzynowej, z grubiej utartym jabłkiem, odrobiną miodu i małą łyżeczką śmietany.
Za gotowaną lub smażoną nie przepadam, więc się nie zmuszam ;)

Z perspektywy dwóch lat spędzonych na wsi, gdzie mam codzienną możliwość dużego wysiłku fizycznego na świeżym powietrzu, słońce, czystą świeżutką i nie mieszaną z chemią żywność, prawdziwy ogień w palenisku, dobrą wodę, kontakt z ziemią i roślinami, swoją zimową hibernację na zmianę z letnią aktywnością, mogę powiedzieć że jest już dobrze widoczna regeneracja organizmu po niszczących miejskich warunkach.
Ciesze się że udało mi się po raz kolejny wyrwać ze spirali w dół, stosując tak proste środki, oraz kilka psychotronicznych sposobów.
Mogłam też używać ziół jakich dusza zapragnie, zebranych i ususzonych przeze mnie, a więc zachowujących swoją pełną wartość leczniczą.

Jeden z jesiennych gości przywiózł do mnie suszoną rutę, zakupioną od znanego producenta pewnej słynnej roślinki wzmacniającej i obydwoje byliśmy w lekkim szoku porównując moją suszoną rutę z tą zakupioną.

Kto zgadnie która jest moja ;) ?

Prawidłowo ususzone zioło powinno zachować kolor (tylko nieliczne zioła zmieniają kolor przy suszeniu, jest to związane z ich składem), mieć miły zapach właściwy danemu gatunkowi i zachować cechy charakterystyczne.
Zmiana koloru, utrata zapachu, świadczy o nieprawidłowym suszeniu i przechowywaniu. Takie zioło już straciło większość właściwości leczniczych, stąd ludzie twierdzą, że zioła nie działają.

Zioła działają bardzo dobrze i mocno, jeśli są zbierane, suszone i przechowywane wg prawidłowych zasad.
Na przykład przegrzanie ziół zawierających olejki eteryczne, oraz mielenie ich do pakowania, powoduje utratę olejków eterycznych. One się ulatniają niemal całkowicie, a z nimi właściwości lecznicze roślin.

Prawidłowe postępowanie z ziołami to manufaktura, żmudna i uważna praca.
Te osoby które pomagały mi pracować przy ziołach, dobrze o tym wiedzą. Pozdrawiam :)
Mechanizacja jest wydajna, ale efekt to wyłącznie ilość. Ludzie kupujący nie mają możliwości porównać jakości, bo  wiedzy jakie cechy ma dobry susz ziołowy zwyczajnie nie ma, a przepalone brązowe rośliny to norma.
Niestety, tylko z dobrego suszu można wykonać pełnowartościowe leki ziołowe.