wtorek, 26 grudnia 2017

Koło czasu

I tak to świat znów zatoczył koło w czasie, znów święta i zaraz koniec roku.
Pewnie, że to nic odkrywczego :)
Jednak z roku na rok zmienia się jakość. Jakość myślenia, życia, patrzenia na świat, zdrowia.
Końcówka roku to czas na podsumowania.
I co jest bardziej ważne, rzeczy fizyczne, czy niefizyczne?
Jak to jest u Ciebie?
U mnie z rzeczy fizycznych ciągle masa celów do osiągnięcia.
Bardzo wiele zostało już zrobione, w tym postawione dwa nowe piece (tak, dobrze widzisz :), czekające na estetyczne wykończenie. Teraz są w pełni sprawne, jednak w ogólnym wyrazie nieco jeszcze surowe .
O tym jednak w następnym wpisie.
Dziś sobie tylko pomarudzę na blogu o wszystkim i o niczym.
Wytrzymasz?
No więc (wiem, że się nie zaczyna od „no więc“, ale lubię :), przymierzam się już dwa miesiące (jak pies do jeża), do zrobienia kawałka wylewki w potencjalnej łazience.
Niby nic, zmieszać cement z piaskiem i wodą, a potem powypełniać braki w posadzce, no ale... nie mogę się do tego zabrać. Tak samo jak do rur odpływowych i do podłączenia wody w łazience. Ciągle mam wrażenie że jak to zrobię i włączę wodę, to będzie fontanna pod sufit i tyle z tego będzie.
Mam ze trzy drzewa zwalone bywszą wichurą do pocięcia na kawałki i przywleczenia do domu, ale teraz piły nie posiadam i zapału takoż, bo mokro ciągle. Pada.
A w ogóle, to marzy mi sie krajzega :)

Na okna uszyłam rolety z grubego materiału, bo roleta przylega do okna i zatrzymuje ciepło w domu. Fajnie to wygląda. Nie ma firanek, bo nie lubię firanek. Choć przy tym typie rolet, firanki jak najbardziej można podpiąć. Mam ich całe pudło.
Dom robi się coraz bardziej mój, coraz mniej przypomina ten, który kupiłam.
Tego i poprzedniego roku, w przemianach domu uczestniczyło wielu moich dawniejszych i nowych przyjaciół. Brak mi słów na podziękowania.

Jestem już chyba całkiem dzikim człowiekiem, bo zaczynam dzielić rok na noc i dzień.
Teraz jest noc, właśnie za kilka dni mijać będzie północ. Kto pracuje w nocy, jeśli nie musi?
W lutym będzie przedświt, a w marcu świtanie.
Zima to czas snów.
Dużo się uczę, czytam, a także opracowuję materiały o boreliozie na lutowe spotkanie w Oświęcimiu, z osobami zainteresowanymi tematem.
Dużo też śpię, bo długo jest ciemno.

Zrobiłam następne wydanie mydła potasowego. Letnie było zielone i prześwitujące jak szmaragd, bo z wyciągów z zielonych roślin. To zimowe jest jak brązowo-czerwony bursztyn, z suszonych.
Nie chcę już używać mydła sodowego. Nie mam też chęci, aby je zrobić.
W magicznej dębowej szafie są herbaty fermentowane z lisci różnych drzew i krzewów, zioła i wyciągi roślinne octowe i na olejach. Z herbat najbardziej lubię wiśniową i bergeniową.
Są też suszone i sproszkowane zioła spożywcze, takie które można dodawać do zup i koktaili. Suszę i proszkuję też nadmiary jarmużu który przynoszę z ogródka. jak się skończy ten świeży, będzie jak znalazł. Mam szczypior z zagapionych na grządkach jesienią cebul, zielony bluszczyk kurdybanek, duże liście szałwii muszkatołowej. Taka ciepła zima tego roku.
Jak jestem przy ogródku, to wspomnę, ze ziemniaki posadziłam podczas zbiorów, dość późno bo na początku listopada i przykryłam grubą warstwą liści.
Leniwiec ze mnie :) Bez kopania, w świeżą, czystą od chwastów ziemię.
Zobaczymy co z tego wyniknie.
Jedzenie coraz mniej wyszukane, coraz prostsze. I po takim wspaniale się czuję.
Surówki, jabłka, czasem zupa z samych warzyw. Dynia to u mnie zimowa królowa. Rzadko ziemniaki, czasem chleb lub placki z gryki i owsa, trochę strączkowych (fasola, cieciorka, soczewica), jarmuż z zimowego ogródka.
Surowe oleje, orzechy włoskie i laskowe, słonecznik i inne ziarenka. Grzyby: żółciak siarkowy (leśny kurczak) zakonserwowany w słoikach z sosem pomidorowym, suszone i kiszone opieńki.
Kiszone własnoręcznie ogórki, kapusta i buraczki. Są też zakiszone kłącza czyśćca. Nie wiem jak smakują, bo jeszcze do nich nie dotarłam. Przyglądam się im jak rybkom w akwarium. A właściwie jak przynęcie na rybki, bo kłącza czyśćca przypominają wyglądem robaki.
Kasze przestały mi „wchodzić“, jedynie owsianka z surowym olejem jeszcze mi smakuje.
Przeszła mi nawet słabość do ryżu, którą miałam od zawsze.
Zapas kasz mam, więc będę karmić ptaki. Bażanty pomieszkują nieopodal domu, w niekoszonych trawach. Krzyczą, jak przechodzę obok.

Patrzę na garnki i naczynia i myślę: Po co mi tyle tego? Po trochu wynoszę do kredensu w magazynku przy oborze.
Czasem myślę, ze jestem nieprzyzwoitym człowiekiem, bo zamiast być użytecznym klientem aptek i marketów, skubię sobie zielsko tu i ówdzie, ciesząc się coraz lepszym zdrowiem i samopoczuciem.
I wyznam jak na spowiedzi, że nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu.
Mam satysfakcję, bo moje zdrowie fizyczne to następne piętro w górę i ciągła zwyżka wydolności psychicznej i umysłowej.






Tego lata pożegnałam Maciusia. Nie mam już kotwicy, jestem jak dmuchawiec na wietrze.
Nigdzie już się spieszyć nie będę.