środa, 22 maja 2013

Wołanie ze snu

 Sen.
Jestem w domu otoczonym starym sadem (we śnie ten dom jest mój), z gładko wykoszonym trawnikiem. Właśnie zbliżam się do domu, idę razem z Z (Z. jest znajomym ze świata rzeczywistego).
Dom i sad jest ogrodzony, w sadzie jest dziewczynka z psem, wiem, że  tymczasowo ma mieszkać u mnie. Pies jest z obrożą, duży, wilkowaty, z urwanym sznurkiem przy szyi, więc też nie jest mój, nie należy też do dziewczynki. Dziewczynka zdaje się mieć doskonałe porozumienie z psem, choć niemal nie zwraca na niego uwagi, a ten wpatruje się w nią jak w obraz i chodzi za nią krok w krok. Dziewczynka "wisi" na starym płocie i wpatruje się w dal, widać, że wypatruje czegoś, za czym tęskni.
Słychać z dala przejeżdżający pociąg i nagle maszynista za pomocą gwizdu pociągu (jak w dawnych parowozach) artykułuje wołanie do niej po imieniu UUULLLLAAAAAAAAA.........   UUULLLLAAAAAAAAA..........
głos jest niemal ludzki i pełen tęsknoty.
Rozumiem wtedy nagle,  że dziewczynka jest związana w jakiś sposób z pociągami, podróżami i ludźmi je obsługującymi (także uczestniczącymi), i czuję ich tęsknotę do siebie i do przestrzeni, drogi, wolności, a także czuję w tym jakiś ważny cel, nie chcę powiedzieć- misję.
Mam jeszcze wrażenie, że Ula została odebrana im w momencie gdy grupa do której była przynależna szykowała się gdzieś do bezpowrotnego odejścia z naszego świata i ten "pociąg" właśnie odjeżdżał bez niej, ale jest ważna i kochana i wszyscy na nią czekają.
Jednak moment odejścia jest nieodwracalnie jeden, TERAZ, -stąd ostatnie wołanie odchodzących. Wiedzą, że stracą siebie na zawsze.
Jest to wołanie, a jednocześnie pożegnanie.
Ma na imię  Ula- Mała Niedźwiedzica. ( Urszula-  Wielka Niedźwiedzica).
Dziewczynka przewraca drewniany płot i biegnie w pola w stronę pociągu, okazuje się że za płotem warowało bezgłośnie kilkanaście dużych psów w obrożach, z urwanymi smyczami-sznurkami, wszystkie cicho, milcząco pobiegły razem z nią w stronę pociągu.
Te psy czekały po drugiej stronie płotu, czuło się, że dziewczynka jest dla nich przywódcą i jednocześnie podopieczną. Lepiej nie umiem tego wytłumaczyć.
Jestem z Z. w jakimś pomieszczeniu w tym moim sennym domu, jest tam biurko, jakieś papiery, chyba pieczątki którymi odruchowo bawi się Z. Mamy obydwoje prawo zadecydować o losie Uli i nie chcemy zrobić nic, by ją zatrzymać, decyzja zapada poza słowami.



sobota, 11 maja 2013

Od rana do wieczora

Z zieleni ledwo już wystajemy, zachwycająco jest do oniemienia i można by się godzinami gapić na ten cud, gdyby nie mieszkańcy traw i zarośli: meszki, muszki wszelkiego rodzaju i komary. One to skutecznie sprowadzają człowieka na ziemię i zmuszają do wytyczania linii demarkacyjnych, oraz ułożenia zajęć tak, by nie wchodzić im w drogę.
Na przykład prace w ogrodzie najlepiej teraz wykonywać między czwartą a szóstą rano, kiedy jeszcze chłód i meszek nie ma. Rośliny jeszcze maleńkie, więc rosa poranna nie przeszkadza. Nie chce się, oj nie chce, tym bardziej że jak się w praniu okazało, potem czasu dla siebie wcale nie ma więcej ;)
Jednak pracuje się rankiem w ogrodzie szybko i przyjemnie.
 Piszę ten post już po pracy w ogrodzie, tuż po śniadaniu. Na chwilę przerwę pisanie, bo idę do sąsiadów obok- naostrzyć motykę (dziabką po tutejszemu zwaną) i ostrza do elektrycznej kosiarki. Koszę już trzeci dzień przerośniętą trawę. Obecnie przy drodze. Przez półtora tygodnia wyrosła od ziemi ponad kolana, a pas mam na ponad dwa metry szeroki i ok sto metrów na długość plus zbocze nasypu też ze dwa metry (lekką miarą licząc).  To co się da kosiarką elektryczną dziś zrobię, a potem przez kilka dni kosa ręczna i spalinowa, której bardzo nie lubię, bo boli mnie od jej huku głowa.
Koszenie trawy i zarośli stwarza przestrzeń w której nie mogą żyć dokuczliwe gryzące meszki. Oprócz koszenia i porannej pracy w ogrodzie, w ciągu dnia przygotowałam grządki i posadziłam 125 sztuk sadzonek truskawek przysłanych kurierem przez Agnieszkę. Miało być sto, lecz firma dołączyła wiązkę sadzonek gratis.
Agnieszka  spędziła u mnie miesiąc ubiegłego roku i wybiera się tu znów pod koniec maja, skorzystać z kontynentalnych upałów, dobrej wody i ziół.
Dostałam zwrotną informację, że zdjęcie uroków jajkiem, jakie wykonałam na jednej z osób odwiedzających mnie na początku maja, dało nadspodziewanie dobre efekty.
Zdejmowanie uroków za pomocą jajka kurzego jest bardzo starym działaniem  uzdrowicieli ludowych. Mnie samą nauczyła tego uzdrowicielka z Ukrainy. Wykonywałam je wiele razy i za każdym razem zadziwiały mnie efekty, zmiany w życiu osób które się temu rytuałowi poddały.
Prostowały się ścieżki życiowe, znikali gdzieś wrogowie i kłopoty nie do rozwiązania, pojawiało się więcej przyjacielskich osób wkoło, rozwiewała się mgła z umysłu, wracała siła. I to wszystko bardzo szybko od wykonania oczyszczania.

Klątwy i uroki to nie jest coś nadzwyczajnego wykonywanego nocą, przy blasku świec. Spotykamy się z nimi na co dzień, gdy ktoś krzywo na nas patrzy (złe oko) życzy nam żeby coś nam się nie udało (urok), albo żeby nas "szlag trafił" lub gorzej (klątwa).
Kochające mamy w dobrej wierze rzucają klątwy i uroki na własne dzieci, nie mając o tym pojęcia. Np:
• Nie biegaj bo się przewrócisz (urok)  /A nie mówiłam? ;) /
• Jak nie założysz czapki i szalika, to się przeziębisz i zapalenia płuc dostaniesz (urok)
• Czy ty się tego do końca życia nie nauczysz? (klątwa)
I tym podobne. Z latami robi się z tego bagaż nie do udźwignięcia, bo dołączają się złe życzenia od konkurentów, zazdrośników, ludzi nami zawiedzionych. I okazuje się że mamy "pecha". Nic nam się nie udaje, lub osiągamy wszystko  z wielkim trudem, bez radości, wyprani z energii, przepełnieni zgryzotą, czując ciężąr na plecach.
I tak to właśnie w dużym przybliżeniu jest.

Kończę w samo południe ten post, pisany w Międzyczasie, chwilami, w momentach odpoczynku od gorąca na zewnątrz. Na następne dzisiejsze Miedzyczasy wyczekuje  pranie.
Idę kosić dalej.

sobota, 4 maja 2013

Zarastamy

Zielenią zarastamy. Trawnik podwórkowy do niedawna płaski i ledwo zielony wypuszyściał, mokry rosą poranną oblepia wilgocią buty i nogawki spodni. Tylko patrzeć, a zakwitnie glistnik, wszędzie łebki z trawy wychylają stokrotki i fioletowe fiołki. Pokrzywa piękna i dorodna, nic tylko kosą kosić to cenne ziele i suszyć na zapas.
Kwitną i pachną dzikie mirabelki.
Kozy mają zieleniny do syta, pasą się od rana do wieczora, a Bazia weszła w fazę mleczną i zbliża się do pełni swojej wydajności. Będzie kozi ser :-)
Mój ulubiony to twaróg ze świeżym tymiankiem, oregano i czosnkiem.
Zazdroszcząc kozom zieleniny, robię dla siebie sałatki z podagrycznika z pokrzywą, ziarnopłonem, szczypiorem z siedmiolatki, albo z mniszkiem, miodunką, młodymi listkami czarnego bzu, gwiazdnicą.
Zastępują sałatę, która dopiero wykiełkowała. Zioła dodaję także do jajecznicy, do zup.
W ostatnich dniach kwietnia wjechał na ogród traktor i przygotowana została ziemia pod siew. Zaorane zostało bardzo dużo, o wiele więcej niż przy poprzednim ogrodzie , więc zapadła decyzja o posadzeniu dużej ilości ziemniaków. Na szczęście sadzarką. Są kozy, to zimą nadmiar zjedzą. Posiałam też więcej grochu i będzie więcej fasoli. Poza tym jak co roku cebula na przemian z marchwią, nieco pietruszki korzeniowej (naciową posiałam na ceglaku, bo jest wieloletnia), buraki, buraki naciowe i licząc na to że przymrozków nie będzie: ogórki, pomidory i paprykę. Poza tym różną wiosenną zieleninę, oraz kwiatki na rozsadę.
Posieję jeszcze dynię, cukinie i różne zioła. Wieloletnie na rozsadnik, a jednoroczne na docelowe miejsce.
W doniczkach mam już wykiełkowane wcześniej pomidory, a także krzewy jagód goji, których jestem bardzo ciekawa.
Dostałam tez od sąsiadów kilka sadzonek czarnej maliny i sadzonkę czerwonych wielkoowocowych winogron. Winogrono posadziłam pod jabłonką, dającą co roku kilka podłej jakości jabłek.  Drzewko posłuży za stelaż.
Kicia ma swoją grządkę na ceglaku. Wysiaduje na niej pasjami, ugniata futrzastym tyłeczkiem ziemię na klepisko i pograbuje  łapką w ziemi. Na grządce rośnie kilka krzaczków kozłka lekarskiego, wydzielającego zapach waleriany ulubionej przez koty.
Przez opóźnioną wiosnę, spiętrzyły się wszystkie prace i nie zdążyłam zadbać o posadzenie żywopłotu. Może uda się jesienią, jeśli będzie długa i ciepła.

W święta majowe przyjechali zapowiedziani goście i siedząc z nimi przy dużym kuchennym stole, nagle pojawiło się we mnie odczucie deja vu, że kiedyś już ta sytuacja miała miejsce i że ich wszystkich znam, choć naprawdę widzieliśmy się po raz pierwszy. To samo uczucie miał jeden z uczestników zjazdu. Dom i kuchnia z płonącym pod płytą pieca ogniem, były mu dziwnie znajome.
Przy pożegnaniu umówiliśmy się na następne spotkania.

Pierwsza wiosenna burza w naszej okolicy przyszła wczorajszego wieczoru z wielkim hukiem, błyskawicami i ogromną zlewą. Tym samym zaczęła się u nas Prawdziwa Wiosna.