sobota, 21 września 2013

Bzowe Ucho

pada, leje, siąpi, dżdży, co kto lubi, do wyboru.
Znaczy się, przełamanie na jesień już przyszło.
Na czarnym bzie na miedzy wyrosły śliczne, brązoworóżowe prześwitujące uszy bzowe. Grzybki surrealistyczne, czarodziejsko- nierzeczywiste i jak najbardziej jadalne, a nawet lecznicze.  Wyglądają jak miniaturowe ludzkie uszy. Są porównywane w swoich własciwościach i walorach smakowych do chińskich czarnych grzybów Mun, równiez należących do rodziny uszakowatych.
Zbieram więc ucho bzowe i susze w durszlaku na piecu. Schnie bez kłopotu na sztywne kosteczki.
Wypróbuję ich smak kiedy znajdę jakiś ciekawy przepis, a nadają się wszystkie przepisy w jakich występują grzyby Mun.
Ponoć próbowano z bzowego ucha robić kremy do twarzy ..hm?
Zdam realcję ;), chociaż moj świat ulega ciągłemu upraszczaniu sam z siebie i zamiast robic kremy jak kiedyś, wsmarowuję w siebie wyciągi ziołowe pojedynczo, lub mieszam je na poczekaniu na jednorazowe zużycie jak fantazja podpowie, nie bawiąc się w ukręcanie do odpowiedniej konsystencji.
Równie dużemu uproszczeniu uległa kuchnia. Często jakis posiłek jest zastępowany tym, co sobie znajdę pod drzewem lub wyrwę w ogródku.
Czy to lenistwo? być może, ale znajduję jakąś frajdę w upraszczaniu, które stało się niemal automatyczne i zdaję sobie sprawę jak daleko to zaszło w momencie przyjazdu gości, kiedy trzeba zająć się nieco kuchnią. Mieszanie dużej ilości składników w jedzeniu, wydaje mi się takie....bizantyjskie.
Zdaję sobie teraz w pełni sprawę, że więkzość życia ludzkiego kręci sie wokół jedzenia, a samo jedzenie jest nieodzownym składnikiem wszelkich ludzkich spotkań.

Macejko urósł, łapki u niego się wydłużyły, sierść w dotyku przypomina mięsisty śliski jedwab, bo obżarty jest jesiennymi myszorami i odnawianą ciągle zawartością kocich miseczek. Myszy już sam wynosi dumnie z patrolowanej koziarni, bo łowny z niego kocurek.
Potrafi zjeść mysz, zawartość miseczki, popić mlekiem, znów myszora, chrupki i mleko i zaraz wysępić kawałek chlebka, bodaj nawet suchego, a potem dojeść resztki z miseczki Barbarzynki, która go nienawidzi uczuciem szczerym i silnym, lecz opanowanym przez dobre(hm..) wychowanie.
No ale koci dzieć rośnie, coraz rzadziej ma napady wdrapywania się na człowieka i przytulania, za to wytrwale podpatruje rudego wiewióra który wtranżala orzechy włoskie z podwórkowego drzewa, zrzucając na ziemię grube zielone łupiny. Potrafi go tropić godzinami. Lubi także paść się z kozami-pogryzając perz i przebywac w ich bliskości. Sprytnie unika rogów łakomej Wańdzi, traktującej go jak konkurencję do michy.
Maciuś umie wydawać z siebie dziwny dźwięk, ni to głośnie mruczenie, ni to ćwierkanie, które cos robi ze splotem słonecznym człowieka, który skręca się wtedy jak połaskotana stopa.
Dźwięk ten wydaje, jak odzywa mu się diabełek za skórą i rusza z impetem narozrabiac ile się da, nawet za cene oberwania ścierką po tyłku ;)
Z Maciusia zamienia się w Pirania i Rzepióra.

leje, siąpi, dżdży od tygodnia, co przerwało wszelkie prace ogrodowe i przygotowawcze do zimy. Teraz tylko kuchnia- smażenie śliwek i jabłek, oraz leczo z zielonej papryki, bo dojrzeć nie zdążyła. W deszczu pojawiy się na niektórych brzydkie plamki, więc decyzja zapadła- smażę zieloną.
W zeszłym roku który nie był tak goracy i wystarczająco wilgotny jak ten, cała papryka dojrzała bez kłopotu, pomidory też. W tym wydawało by się ponad miarę upalnym 2013 nie zdążyły.
Jedyna papryka jaka dojrzała, to niespodzianka. Jedna z siewek ostrej małej papryczki(siana wprost do gruntu) wyrosła na półtora metra i obrodziła czerwonymi słodkimi papryczkami. Bardzo sa smaczne, lecz dziwo polega na tym, że na tej samej roślinie są słodkie tępo zakończone owoce na przemian ze zwykłymi podłużnymi ostro zakpńczonymi i ostrymi w smaku.
Zebrałam nasiona, zobaczymy co wyrośnie z nich w przyszłym roku.
Na wiosnę przyszłego roku zasieję pomidorki koktajlowe, bo pomimo że małe  to są odporne na choroby i plenne aż do przymrozków.
Wypróbowałam tez przepis na kiszoną paprykę- jest kilka słoików. Zobaczymy jak smakuje, jeszcze nie wiem.
Lenistwo razem z deszczem na mnie napadło. Nawet jeść mi się nie chce. Wyjątek to zupa śliwkowo-jabłkowa, której gotuję po południu dwulitrowy garnek żeby na dwa dni  starczyło, lecz kończy się ta zupa tego samego wieczoru niestety. Tak mi smakuje, że nie mogła bym pójść spać, wiedząc ze w garnku jeszcze coś jest.
Czego innego tknąć mi się nawet nie chce.
 Napisze Wam jeszcze na co jest Ucho Bzowe, bo przepisy na potrawy z grzybów Mun, które można zastąpić Uchem Bzowym, są ogólnie dostępne.

I tak, grzyb ten pozwala wzmocnic się ludzkiemu umysłowi, daje odporność na choroby, wspomaga przy rekonwalescencji, nadciśnieniu, zwyrodnieniu naczyń krwionośnych, odmładza skórę, regeneruje włosy, przeciwdziała sklejaniu sie krwinek (rozrzedza krew), przynosi ulgę przy bólach np. zębów, brzucha, serca.

Najczęściej bierze się 3-5 gram suszonego Ucha, namacza się 12 godzin w pół litrze wody i robi z tego wywar w tej samej wodzie. Grzyby gotuje się na malutkim ogniu nawet do dwóch godzin i wypija to co zostało w dwóch dawkach w ciągu dnia.