niedziela, 17 czerwca 2012

Autoimmunologiczne i inne

Choroby autoimmunologiczne, choć maja wiele objawów, takich jak przy RZS, AZS, przy astmie, nietolerancjach pokarmowych, autoimmunologicznym zapaleniu wątroby, toczniu, układowym zapaleniu naczyń, stwardnieniu rozsianym, łuszczycowym zapaleniu stawów i wielu innych, charakteryzują się jednym podobieństwem: Układ odpornościowy atakuje własne tkanki. Czym to jest spowodowane, ze u różnych ludzi atakowane są różne organy, nikt nie dociekł, a działania medycyny koncentrują się na zwalczaniu objawów chorób.

Czym są objawy choroby? Otóż objawy choroby, to sposób w jaki organizm stara się przeciwdziałać czemuś, co mu zagraża, oraz widoczne skutki tych działań. Może to być np gorączka dla zwalczenia zarazków, kaszel dla wydalenia zalegającej wydzieliny w płucach, przerost tkanki międzystawowej i wiele innych.
 Leczenie objawowe polega na tym, ze tłumimy odpowiedź organizmu na czynnik chorobotwórczy, oraz poprawiamy komfort życia, zmniejszając lub niwelując ból towarzyszący zmianom.
Nie dotykamy przy tym przyczyny choroby, więc ta ma się dobrze całkiem, a nawet trochę lepiej, a z czasem jeszcze lepiej.

Leczenie przyczynowe polega na tym, ze znajdujemy czynnik wywołujący objawy i uderzamy w niego docelowo, tak jak antybiotykiem w konkretny zarazek.
Traktujemy wówczas organizm ludzki mający genetycznie powiedzmy setki tysięcy lat jak kompletnego głuptaka, który nie potrafi przeżyć bez medycznej strzykawki, albo pigułki.

Prawdą jest, ze organizm ludzki jest cudownym, samo naprawiającym się mechanizmem. Wystarczy zrozumieć co robi i nieco mu w tym pomóc, jeśli sam nie daje sobie rady.
Nawet chore zwierzęta umieją intuicyjnie wybrać trawy i zioła, jakich ich organizm potrzebuje, by ustabilizować zdrowie. Ludzie niestety zatracili tą zdolność

Wracam do chorób autoimmunologicznych.
Przyczyna nieznana. Układ odpornościowy atakuje własne tkanki. Dlaczego? Dlaczego uznaje tkanki za obce? Dlaczego wysyła armię przeciw własnym komórkom. Błąd? czy celowe działanie?
Pofantazjujmy:
 Może w środku takich komórek jest "Obcy Ósmy Pasażer Nostromo"? I trzeba zniszczyć cały statek-komórkę, żeby się nie rozprzestrzenił?
Jeśli tak, to kim on może być? Grzybem? Bakterią? Wirusem który replikuje się za pomocą DNA ludzkiej komórki? Pasożytem? Pierwotniakiem? A może kombinacją wyżej wymienionych, bo osłabienie komórki pociąga podatność na zakażenia czym popadło?
Jeśli tak jest, to toksyczne metabolity-ładnie mówiąc, a nie owijając w bawełnę- trujące odchody tych żyjątek, (oprócz traktowania naszych komórek jako inkubatorów i pozywki dla potomstwa),  dodatkowo zatruwają organizm, wywołując stany zapalne i obciążając wątrobę, nerki, wywołują osłabienie, bóle głowy, sztywność stawów,  i proszę sobie dopisać do listy co kto chce.
Czy w przypadku RZS lub innych chorób autoimmunologicznych wiemy do kogo strzelać? NIE. Czy medycyna dysponuje lekiem o tak szerokim spektrum działania, by wspomóc organizm w zwalczeniu przyczyny? też nie.
Co więc można zrobić?
Jeśli zapadamy na jakąś chorobę, a szczególnie jedna z tych "nieuleczalnych", to znaczy że nasz organizm już od dawna był w stanie dysharmonii i był prawdopodobnie mocno zanieczyszczony współczesna chemią spożywczą z marketów, nadwyrężony detergentami (tak, to bardzo ważne), miał niedobór podstawowych składników potrzebnych do budowy silnych i odpornych komórek, żywiliśmy go gotowaną i smażoną żywnością, a skąpiliśmy świeżych surowych warzyw, owoców i soków, które powinny stanowić co najmniej 75% dziennego wyżywienia. (Chodzi o niezbędne nam enzymy zawarte w surowym pożywieniu, które giną w temperaturze w jakiej obrabiamy składniki spożywcze)

Często dochodzą do tego zatrucia rtęcią ze szczepionek, ołowiem i innymi metalami ciężkimi, co już samo w sobie może stanowić przyczynę chorób autoimmunologicznych. Również niedobór jodu który jest dla naszych regionów stanem chronicznym (jod jest odtruwający, pomaga wydalić rtęć, ołów, brom i inne pierwiastki ciężkie, oraz ma wielką rolę w systemie odpornosciowym), może być przyczyną, osłabienia organizmu i bazą dla zakażeń jakimś obcym pasażerem.
Pamiętajmy, że patogeny atakują tylko osłabione komórki, zanieczyszczone i wadliwie zbudowane z powodu braku składników. prawidłowe i zdrowe, są odporne.
To więc, na co zachoruje dany człowiek, jest już w tym wypadku loterią. Może to być borelioza, gruźlica lub RZS. Przyczyną zawsze jest zbytnie obciążenie organizmu toksynami, które wprowadzamy za pomocą zjadania, wcierania w skórę lub jej moczenia, wdychania, wstrzykiwania (szczepionki) i tak dalej. Kiedy wątroba, nerki i skora nie dają sobie z tym rady, kumuluje się toto najpierw w stawach, a potem w komórkach innych organów, które nie są kluczowe dla przeżycia człowieka.
komórek-śmietniczek jest coraz więcej i skoro nie można już ich wydalić (niesprawna wątroba, nerki i jelita) zjawia się ktoś,kto jest chętny je zużyć. bakteria, grzyb, pierwotniak, albo inna zaraza.

No więc co robić? Oczyszczać organizm to po pierwsze, usprawniać drogi wydalania metabolitów własnych i pasażerskich, uzupełnić amunicję układu autoimmunologicznego, pomóc mu rozpoznać napastnika, bo często umie się dobrze zakamuflować, wspomóc w walce, dostarczyć doskonałych składników do odbudowy zdrowych komórek.
Środkiem pomocy są zioła, które mają szerokie spektrum działania i w mieszance możemy uzyskać działanie przeciwpierwotniakowe, przeciwpasożytnicze, zwalczające bakterie, wirusy i grzyby, ochraniające wątrobę, usprawniające pracę nerek, jelit, oczyszczające z toksyn, poprawiające samopoczucie i nastrój , odbudowujące organizm, uzupełniające pierwiastki śladowe i tak dalej :)

Odstawiamy wszelkie detergenty: płyny do mycia naczyń, szampony, mydełka z "fragransami", kremy i balsamy do ciała sklepowe, szampony, płyny do kąpieli. Używamy wyłącznie szarego mydła potasowego (nie sodowego), nie jadamy niczego ze sklepu, co ma chemiczne dodatki lub jest w jakiś sposób modyfikowane (czyli w zasadzie nic ze sklepu). Uwaga na mikrofalówki, bezwzględnie wywalić z kuchni. Nie używamy plastikowych naczyń i butelek. Żadnych margaryn i masłopodobnych wynalazków, konserw, mrożonek, drobiu z ferm hodowlanych, wędlin sklepowych, octu spirytusowego, białego chlebka i nadmuchanych bułeczek. Chleb razowy i na zakwasie jest najlepszy. Nie bać się masła.
Doskonałym środkiem uzupełniającym pierwiastki śladowe i wszystkie enzymy, endogenne i egzogenne jest pyłek pszczeli, który polecam mocno, oraz wzorowanie się na diecie Gersona, nie koniecznie w wersji ortodoksyjnej, ale co najmniej litr świeżych soków z warzyw (koniecznie z udzialem marchwi-prow.A), oraz surowe owoce i warzywa, jako podstawa wszystkich posiłków. To odciąża organizm, oczyszcza i dostarcza mnóstwa składników do odbudowy komórek.
Ważne jest zażywanie minimumj 2000mg wit C, która pomaga w odbudowie prawidłowych błon komórkowych, oraz tkanki łącznej i kości.

Pomoc w zidentyfikowaniu napastnika, dadzą naszemu ciału tradycyjne bańki, których serię należy postawić.
Podczas tego zabiegu pękają komórki i uwalniają swoją treść do limfy (tworzą się siniaki). A jako że patogeny maja słabsze błony komórkowe od ludzkich tkanek, to znikają wszelkie ich kamuflaże i osłony napastnika i organizm wie, z czym ma do czynienia, więc nie strzela na oślep.
To tak krótko, żeby nie zanudzić.
Pozdrawiam

czwartek, 14 czerwca 2012

Wino, ser, miód i kocia przygoda


Leje do znudzenia, ostatnio trzy dni i trzy noce pod rząd ulewa, a długo przedtem pogoda w kratkę, godzina słońca, dwie godziny deszczu. Pomarnowało się ludziom na łąkach siano którego nie sposób było zebrać. Na  szczęście 25 arów białej koniczyny przeznaczone na siano dla kózek, nie zostało wykoszone przed deszczami i jest szansa, że jak minie zła pogoda, uda się  zebrać nieco dobrego siana.
Kozy zadomowiły się już w nowym miejscu, dostały skórzane obroże zamiast łańcuchów z którymi przyjechały do mnie.
Czarna dostała imię Franka, a biała to Bazia.
Przy dojeniu Franki, Bazia ogląda mnie dokładnie i próbuje wylizać mi czoło, albo chwytać za sprzączki przy gumowcach.
Franka przy dojeniu Bazi podskubuje ją za ogon jak tylko nie patrzę :), a potem udaje niewiniątko. Zrobiłam swój pierwszy w życiu kozi ser. Był dzisiaj na śniadnie do chleba, polany młodym miodem. To są proszę państwa te luksusy, jakich rzadko można doznać w mieście. Prawdziwy świeży kozi twaróg z prawdziwym miodem.
Zamierzałam w tym roku narobić syropu do herbaty z kwiatów czarnego bzu, ale mi się nie udało. Okienka w deszczu wykorzystywane były na pilne i konieczne zajęcia, a teraz bzy przekwitają już. Są jeszcze kwiaty, ale mokre. Nie wyglądają zachęcająco. Jedyne co zrobiłam to eksperymentalne 10 l wina z kwiatów. Wino "bulka" sobie w butli w kuchni i wygląda dobrze, Pachnie cudnie kwiatami bzu i cytryną,  (zakwasiłam je pokrojoną całą cytryną). Nie miałam drożdży winnych, więc dodałam skórkę z jabłka i winko pracuje na dzikich drożdżach. Powiem wam, ze bardziej mi smakuje wino na dzikich drożdżach, jest bardziej "gładkie" w smaku, oleiste, pięknie ścieka po brzegach szkła, nie ma drożdżowego posmaku. Fachowcy od wina mówią że to z powodu wytwarzania przez dzikusy większej ilości gliceryny, nadającej winu aksamitną gładkość. W zeszłym roku zrobiłam tak wino z czerwonych porzeczek i było najlepsze z dotychczasowych.

Wczoraj kicię Baśkę spotkała przygoda, po której jest już bardzo ostrożna w kontaktach z psami.
Zapolowały na nią dwa zajadłe psy, które wymknęły się z obejścia sąsiadki i ruszyły na rajd po wsi. Udało się jej uciec na drzewo za oborą, jednak był to gładki i wysoki jesion, o gałęziach odchodzących pod kątem ostrym od pnia. Siedziała biedula jakieś siedem metrów nad ziemią  obejmując gałąź i nie umiała zejść. po godzinie już mocno płakała. Nie ma wyjścia, trzeba ruszyć na pomoc. Znalazła się drabina w domu obok, jednak gospodarz uparł się że sam ją zdejmie. Koty nie pozwalają podchodzić obcym i skończyło się  na tym, że przerażona Baśka wywindowała się po prawie pionowej gałęzi jeszcze kilka metrów wyżej, zasiadła na rosochu i zapłakała jeszcze głośniej. Po następnych dwóch godzinach już ochrypła i nie spełniły się zapewnienia sąsiadów, że koty same schodzą z drzew, bo umieją. Może wiejskie, wychowane wśród drzew, ale nie miejski kot, któremu do głowy nie wpadło, że z drzewa schodzi się tyłem, a same drzewa zobaczył dwa miesiące temu. Pognałam poszukać większej drabiny. Znalazła się czterometrowa, conajmniej o połowę za mała. Wylazłam na ostatni szczebel, złapałam się jedną ręką za gałąź wyżej i dalejże prosić Baśkę, żeby zeszła. Bez skutku. Postanowiłam spróbować znów za  godzinę. Odeszłam, zmieniłam buty na wygodniejsze klapki, nakarmiłam kozy i wtedy nadpłynęła ciężka chmura deszczowa. Pędem do drabiny,  wylazłam na jej szczyt, złapałam prawą ręką za gałąź i dalejże namawiać kota, by zszedł. Powiem, ze byłam już trochę zrozpaczona, bo sytuacja po tych kilku godzinach wydawała się beznadziejna.
Jak ona zejdzie po niemal pionowej gałęzi tyle metrów w dół? Przytuliłam głowę do jesiona, zamknęłam oczy i pomyślałam: Proszę, pomóż jej podjąć decyzję, bo chłopy w końcu odpiłują ci tą gałąź (naprawdę mieli taki zamiar, jeśli do nocy by nie zeszła). Popatrzyłam w górę na Baśkę, a ta dostała "dzikich oczu", wygramoliła się z rosocha, objęła łapami gałąź i zaczęła schodzić!..............głową w dół!
Przeważyło ją, oderwało od gałęzi i poleciała w dół jak tłusta kluska, uderzyła o mnie całym ciałem i wtedy ją złapałam lewa wolną ręką. Schwytałam ją góry nogami, głową w dół.  Powolutku zeszłam trzymając ją mocno tak jak złapałam, szczebel po szczebelku, ostrożnie, bo na nogach miałam klapki, a do trzymania drabiny jedną rękę.
Baśka nie wyciągnęła nawet pazurów, spokojnie dala się znieść, SAMA zeskoczyła na ziemię przy ostatnich szczeblach i z godnością, powolutku SAMA poszła do domu, nie pozwalając się wziąć na ręce :)
Takie to kocie i ludzkie przygody.....


niedziela, 10 czerwca 2012

Zdjęcia


Dokładam do poprzedniego posta zdjęcia obu kózek. Sa uwiązane, ponieważ ich poprzedni właściciel właśnie tak je trzymał i nigdy nie chodziły wolno.
Najczęściej na wszystko reagują paniką, więc doszłam do wniosku, że popuszczenie uwięzi nastąpi dopiero po lepszym oswojeniu się z nami i nabraniu zaufania.







Kozy

Dzień sobotni szalony, dopiero wieczorem opadło tempo i znalazł się czas by usiąść do klawiatury.
Pogoda ostatnio w kratkę, deszcze na przemian ze słońcem, więc trzeba było wykorzystywać każdą chwilę pogody do prac w ogrodzie. Równocześnie od jakiegoś czasu poszukiwałam w okolicy kóz do kupienia, bo trawy i innej zieleniny u mnie dostatek :) a koszenie tego sobie a muzom wydawało się ze wszech miar głupim zajęciem.
Co chwila pocztą pantoflową przychodziły informacje, z różnych miejscowości, ze były, ale już nie ma, że są ale nie na sprzedaż i wreszcie w sobotni poranek, kiedy zdecydowałam się na duże pranie, bo rozpogodziło się i była szansa na wyschnięcie ubrań na sznurach, rozpaliło się w piecu i postawiło gary na gorącą wodę - wpadł sąsiad i powiedział ze są kozy do kupienia. Zadzwonił do drugiego sąsiada po transport i zaczęło się tempo. Ukończyć pranie w dwie godziny, porozwieszać zanim przyjedzie traktor z wózkiem na zwierzęta.
Jechaliśmy około 4 kilometrów przez las i pola, kierowca za kółkiem traktora, a ja w przyczepce na zwierzaki.
Po raz pierwszy widziałam dalsze okolice, drogę przez pola obsadzoną kwitnącymi różami cukrowymi, pola zasiane łanami zboża, zalesione wzgórza i doliny.
Wróciłam z dwiema łaciatymi kozami. Obie zakocone.
Pierwsza mała czarniawa, ma rodzić w lipcu, a większa i jaśniejsza we wrześniu.
Była tam na sprzedaż śliczna duża kózka, bezrożna, pięknie zbudowana i o mały włos to ona by przyjechała ze mną do domu, jednak dzięki życzliwości teściowej sprzedającego, dowiedziałam się, ze kózka prawdopodobnie jest bezpłodna, bo ma już półtora roku i nie dała jeszcze przychówku.
Kozy bały się podróży, bo wychowane były w oborze, bezpastwiskowo i podróż była dla nich dużym stressem. Niepokoiłam się o  małą czarniawą kózkę w wysokiej ciąży, bo okazała się mocno strachliwa. Jednak to ona pierwsza sięgnęła po jedzenie w nowym domu, a nie jej odważniejsza koleżanka.

Po szczęśliwym dotarciu do domu, tempo dziania się jeszcze się nie skończyło, bo nadpłynęły ciężkie granatowe chmury i zagrzmiało. złapałam za kosę, by naciąć trawy zanim zleje ją deszcz i nakarmić nowe lokatorki obórki, a potem w pierwszych kroplach deszczu ściągnąć na wpół wyschnięte pranie.

Kózki jeszcze dają trochę mleka i czekała mnie próba dojenia, pierwsza w życiu. Połowicznie udana, bo czarniawa kózka dała się miękko wydoić. Jest strachliwa, ale otwarta na kontakt. Po wydojeniu wykonała zgrabny wykop i mleczko wylądowało na ściółce.
Druga kózka nie puściła ani kropli mleka.
Pani Ala poradziła by jej odpuścić do rana, żeby przyzwyczaiła się do nowego otoczenia. Już widać, ze jest zawzięta i uparta, choć na pozór opanowana.
Drugą jej cenną radą, było posmarowanie wymion kózek przed dojeniem prawdziwym masłem. Powiedziała ze wymiona wtedy miękną i po jakimś czasie najbardziej trudne kozy dają się doić z łatwością.
Dzięki jej radzie, dzisiejszego ranka obie kozy zostały wydojone.
Zawzięta uparciuszka przyjęła nawet kawałek czerstwego chlebka z ręki. Nauczona wczorajszym doświadczeniem, przelewałam w trakcie dojenia mleko do innego garnuszka stojącego na krzesełku obok. Dzisiaj jednak wykopu nie było, a po dojeniu Mała Czarna obejrzała się ze zdziwieniem i długo jeszcze stała spokojnie na miejscu, patrząc jak zbieram garnuszki i sprzątam krzesełka z ich zagródki.


niedziela, 3 czerwca 2012

Coeli Donum - Dar Niebios...

 Chelidonium Maius czyli Glistnik Jaskółcze Ziele. Jedno (oprócz Wrotyczu) z najbardziej wszechstronnych ziół naszego klimatu. Jak łacińska nazwa wskazuje, jest to ziele majowe. Zbierane w maju ma najwięcej wartości leczniczych.
Znane z pomarańczowego soku wydzielanego z przełamanej łodygi, popularnie używanego do likwidacji kurzajek i narośli na skórze.






         Tak wygląda kwitnący majowy Dar Niebios na peryferiach Ogrodu.


Komu warto zainteresować się ziołem?
Przede wszystkim jest ono dla osób mających problemy z wątrobą i woreczkiem żółciowym. także dla tych, którzy zdecydowali się na jego wycięcie.
Piękny delikatny "chwast" zmniejsza uporczywe stałe dolegliwości związane z tą operacją, poprzez zmniejszenie zalegania żółci w przewodach żółciowych, przeciwdziała wytwarzaniu się złogów żółci, usprawnia jej przepływ, łagodzi reflux, zmniejsza napięcie przewodów żółciowych.
Po samej operacji działa znieczulająco i rozluźniająco, usprawnia pracę wątroby i trawienie.

Ma zastosowanie w stanach zapalnych wątroby, woreczka i bańki wątrobowo-trzustkowej, w kolkach wątrobowych i jelitowych, przy wirusowym zapaleniu wątroby. Przeciwdziała kamicy żółciowej, a także moczowej, zmniejszając kamienie i ułatwiając ich wydalenie. Ochrania wątrobę przed uszkodzeniem.

Oprócz działania wątrobowego, Glistnik wykazuje zdecydowane działanie przeciwnowotworowe, co zostało naukowo udokumentowane, warto więc go stosować przynajmniej jako formę uzupełniania leczenia. Przy nowotworach skóry, oraz innych jej schorzeniach w formie nalewki do pędzlowania, lub papki z surowego ziela z masłem lub smalcem, przy innych nowotworach doustnie. Składniki glistnika przeciwdziałają podziałom komórek rakowych, oraz przeprogramowują ich geny na samozniszczenie.
Glistnik przeciwdziała także chorobom z autoagresji (autoimmunologicznym).

Jest również lekiem przeciwwirusowym, zabija pierwotniaki, bakterie, grzyby. Na bazie glistnika są produkowane przez przemysł farmaceutyczny nowoczesne leki przeciwwirusowe. Zabija prątki gruźlicy, pomocny w chorobach zakaźnych, chorobach zapalnych dróg oddechowych, kaszlu.

Dla bezsennych nerwusów żyjących w stressie i napięciu, glistnik ma w darze działanie nasenne, silnie uspokajające, rozluźniające  spięte mięśnie, dające odprężenie.
ma zastosowanie przy nerwicy żołądka i jelit, w nerwicy i kołataniu serca.

Dla sercowców: rozszerza naczynia wieńcowe i usprawnia krążenie obwodowe, znosi kłucie w sercu, arytmię, dotlenia serce, ma działanie przeciwmiażdżycowe, zapobiega zlepianiu się płytek krwi.

Dla kobiet: znosi bóle i nieprawidłowości miesiączkowe, zaburzenia hormonów, przydatny w okresie menopauzy, leczy choroby zapalne przydatków, infekcje narządów płciowych.

Poza tym dla alergików, reumatyków, chorych na boreliozę, w chorobach skóry, znosi kolkę nerkową i pomaga wydalić kamienie i piasek, jest przeciwbólowy, przeciwskurczowy, krwiotwórczy i trochę jeszcze więcej.

Nie stosuj jednak glistnika przy jaskrze, zaćmie, w ciąży, podczas zażywania atropiny.

                     Tak wygląda prawidłowo ususzone ziele glistnika.

Zachowuje naturalny zielony kolor i ma przyjemny zapach. Teraz jeszcze czeka go rozdrabnianie i wsypanie do szklanych słojów ze szczelną pokrywką, by nie stracił nic ze swojej mocy.   Glistnika nie wolno suszyć w podwyższonej temperaturze, bo traci swoje właściwości.


Z suszu można zrobić w łatwy sposób nalewki i napary, a także ocet glistnikowy (do użytku zewnętrznego na zmiany skórne, także grzybice)

Susz glistnikowy można mieszać z innymi ziołami, w zależności  od tego, w jakim kierunku chce się wzmocnić jego działanie:
na poprawę krwi z zielem mniszka, na kaszel z tymiankiem lub macierzanką, prawoślazem, na wątrobę z mielonym ostropestem, kocanką, kurkumą, karczochem, dziurawcem, na uspokojenie z maczkiem kalifornijskim (pozłotka) itd.

Napar: Łyżkę suszonego ziela zalać szklanką wrzątku, przykryć i zaparzać 30 minut. Odcedzić i pić 3x dziennie po 50ml.

Nalewka: 1 część(objętościowo) suszu glistnikowego zalać 5 częściami alkoholu (wódka) na 7 dni. odcedzić. Zażywać 2-3 razy dziennie po 5 do 10 ml w 100ml wody, lub wybranego naparu ziołowego.
Nierozcieńczoną nalewką można smarować chorą skórę (grzybice, czyraki, kłykciny, łuszczyca, toczeń rumieniowaty itp), mozna też przemywać zmiany rozcieńczoną nalewką (łyżka na szklankę wody).

Glistnik był jednym z ziół, które zastosowałam u siebie przy leczeniu boreliozy.

Kto nie zdążył uzbierać i ususzyć własnego glistnika by uzyskać właściwą jakość surowca, albo nie ma takiej możliwości, może pisać do mnie, bo trochę go mam w zapasie.