Dzień sobotni szalony, dopiero wieczorem opadło tempo i znalazł się czas by usiąść do klawiatury.
Pogoda ostatnio w kratkę, deszcze na przemian ze słońcem, więc trzeba było wykorzystywać każdą chwilę pogody do prac w ogrodzie. Równocześnie od jakiegoś czasu poszukiwałam w okolicy kóz do kupienia, bo trawy i innej zieleniny u mnie dostatek :) a koszenie tego sobie a muzom wydawało się ze wszech miar głupim zajęciem.
Co chwila pocztą pantoflową przychodziły informacje, z różnych miejscowości, ze były, ale już nie ma, że są ale nie na sprzedaż i wreszcie w sobotni poranek, kiedy zdecydowałam się na duże pranie, bo rozpogodziło się i była szansa na wyschnięcie ubrań na sznurach, rozpaliło się w piecu i postawiło gary na gorącą wodę - wpadł sąsiad i powiedział ze są kozy do kupienia. Zadzwonił do drugiego sąsiada po transport i zaczęło się tempo. Ukończyć pranie w dwie godziny, porozwieszać zanim przyjedzie traktor z wózkiem na zwierzęta.
Jechaliśmy około 4 kilometrów przez las i pola, kierowca za kółkiem traktora, a ja w przyczepce na zwierzaki.
Po raz pierwszy widziałam dalsze okolice, drogę przez pola obsadzoną kwitnącymi różami cukrowymi, pola zasiane łanami zboża, zalesione wzgórza i doliny.
Wróciłam z dwiema łaciatymi kozami. Obie zakocone.
Pierwsza mała czarniawa, ma rodzić w lipcu, a większa i jaśniejsza we wrześniu.
Była tam na sprzedaż śliczna duża kózka, bezrożna, pięknie zbudowana i o mały włos to ona by przyjechała ze mną do domu, jednak dzięki życzliwości teściowej sprzedającego, dowiedziałam się, ze kózka prawdopodobnie jest bezpłodna, bo ma już półtora roku i nie dała jeszcze przychówku.
Kozy bały się podróży, bo wychowane były w oborze, bezpastwiskowo i podróż była dla nich dużym stressem. Niepokoiłam się o małą czarniawą kózkę w wysokiej ciąży, bo okazała się mocno strachliwa. Jednak to ona pierwsza sięgnęła po jedzenie w nowym domu, a nie jej odważniejsza koleżanka.
Po szczęśliwym dotarciu do domu, tempo dziania się jeszcze się nie skończyło, bo nadpłynęły ciężkie granatowe chmury i zagrzmiało. złapałam za kosę, by naciąć trawy zanim zleje ją deszcz i nakarmić nowe lokatorki obórki, a potem w pierwszych kroplach deszczu ściągnąć na wpół wyschnięte pranie.
Kózki jeszcze dają trochę mleka i czekała mnie próba dojenia, pierwsza w życiu. Połowicznie udana, bo czarniawa kózka dała się miękko wydoić. Jest strachliwa, ale otwarta na kontakt. Po wydojeniu wykonała zgrabny wykop i mleczko wylądowało na ściółce.
Druga kózka nie puściła ani kropli mleka.
Pani Ala poradziła by jej odpuścić do rana, żeby przyzwyczaiła się do nowego otoczenia. Już widać, ze jest zawzięta i uparta, choć na pozór opanowana.
Drugą jej cenną radą, było posmarowanie wymion kózek przed dojeniem prawdziwym masłem. Powiedziała ze wymiona wtedy miękną i po jakimś czasie najbardziej trudne kozy dają się doić z łatwością.
Dzięki jej radzie, dzisiejszego ranka obie kozy zostały wydojone.
Zawzięta uparciuszka przyjęła nawet kawałek czerstwego chlebka z ręki. Nauczona wczorajszym doświadczeniem, przelewałam w trakcie dojenia mleko do innego garnuszka stojącego na krzesełku obok. Dzisiaj jednak wykopu nie było, a po dojeniu Mała Czarna obejrzała się ze zdziwieniem i długo jeszcze stała spokojnie na miejscu, patrząc jak zbieram garnuszki i sprzątam krzesełka z ich zagródki.
;-) Mają już imiona? Można je nauczyć reagowania na imię, wymawiając je kilkakrotnie przy dojeniu. ES
OdpowiedzUsuńJeszcze nie mają imion. Chyba muszę je lepiej poznać. Imiona to ważna sprawa :)
UsuńNarazie mówimy na nie między sobą Czarna i Biała, choć z charakterów jest chyba na odwrót. Biała jest skryta, nieobliczalna i nieufna. czarna impulsywna, ale kontaktowa.
Tola i Ola :) tak gdzieś przyszło mi na myśl imionka :) śliczne i dojenie wejdzie ci i im w prawe powodzenia przy wykotach :) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńFajne imiona,zachowam je dla potomstwa kózek, bo biała to Bazia, a czarna ma już na imię Franka.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie i postaram sie napisać coś o ziołach dla Ciebie w najbliższym poście.
tylko czasu trochę złapię.
Renata