Żar obejmuje wszystko, ptaki milczą, Wiewiór z samego rana przybiegł sprawdzić czy śliwki na węgierce pod oknem dojrzały- nie dojrzały.
Pięknie rudy, z pysznym ogonem lekko pobiegł dalej po gałęziach mirabelki i jabłonki. Niedościgniony wzór dla Maćka, który za każdą wizytą Wiewióra trzęsie się z emocji.
Żniwne maszyny jadą po polach zostawiając ścierń, trochę zboża zebrał ogień, który w falującym upale zaprósza się z byle krzywego słowa, niedopałka.
Ulgę przynosi wieczór, zamiast ptasiego śpiewu, słychać sierpniową muzykę świerszczy, niektóre są wielkie na pół dłoni, jasnozielone. Dużo ich w tym roku.
Nie da się pracować w taki upał, trochę rano, trochę wieczorem, środek dnia to sjesta jak w krajach południowych.34st w cieniu.
Dojrzewają sukcesywnie owoce róży jadalnej, bardzo duże i przyjemne w zbieraniu, jeśli już uda się przemknąć pod lasem, gdzie czyha na śmiałków banda wygłodzonych bąków. Nieco mniej przyjemne jest wyciąganie kłujących pestek. Owoce są tak duże, że aby porządnie doschły, trzeba je kroić.
Pierwszy zbiór róży zrobiłyśmy z Kasią, która wiedziona duchem intuicji przyjechała do Niebieskiej Chaty na tydzień. Odżywiałyśmy się niemal witariańsko, robiąc wyjątek dla kromki chlebka, albo gotowanego ziemniaczka lub łyżki kaszy. Obu nam nieziemsko smakowały zielone surowe sosy zjadane z surowym kalafiorem, cukinią, pomidorem lub ogórkiem, cebulką i inną zieleniną. Kasia nauczyła się ode mnie robić sosy, a ja od niej surowe lody na bazie bananów i innych owoców. Garście świeżych przypraw, takich jak młody czosnek, oregano, tymianek, "magia" lub cząber dodawały smaku i fantastycznego zapachu.
Nie przepuszczałyśmy słodkawym, lekko chrupiącym cukiniowym kwiatom, których wiele zakwitło na poletku pod ceglaną górką. Tak wiele, że przejeść dyniowatych się nie da, tym bardziej, że nie pomogą mi już w tym kozy. Równie smaczne lecz pikantne jak chrzan są kwiaty nasturcji. Na środowym targu skusiłyśmy się na brzoskwinie i duże wczesne śliwki. U mnie na razie tylko czerwone mirabelki.
Podstawę sosów robiłyśmy z fantastycznego chwastu, na który nigdy się nie gniewam, choć panoszy się bez umiaru. Ma neutralny choć swoisty smak, pasujący do wielu potraw, zawiera wiele witamin, prowitamin (karoten), proteiny, sole mineralne i związki powodujące że działa odżywczo, żółciopędnie, odtruwająco, wzmacniająco, poprawia kondycję skóry, powoduje lepsze samopoczucie, a u osłabionych chorobą szybszy powrót do pełni sił.
Jest to oczywiście żółtlica :) Ziółko można traktować jako roślinny lek, albo pożywienie.
W sumie było to czyste witariańskie obżarstwo :)
Tak to mniej więcej wyglądało.W tle ogórki małosolne i słój z wodą krzemową robioną na krzemieniach.
Robiłyśmy również surowy krem do twarzy, na bazie oleju kokosowego, słonecznikowego, wosku i lanoliny bezwodnej, z dodatkiem złota, pyłku pszczelego, mleczka orzechowego, świeżego wyciągu z żywokostu dla regeneracji skóry i gwiazdnicy-powodującej przenikanie kremu w głębsze warstwy skóry. Lubię dodawać do kremów nieco białej glinki, ponieważ działa ona leczniczo i daje przyjemny lekko świetlisty wygląd skóry.
Kremy konserwuję olejkami eterycznymi- tutaj lawendowy (lecz zapach zginął pod wybijającym się orzechowym aromatem), oraz niewielkim dodatkiem nalewek ziołowych, dzięki czemu kremy są dość trwałe. W sumie dodaję nalewkę na złocie z płatkami złota. Full-wypas, jak mawia moja miejska koleżanka, fanka moich kremów.
Ten krem jest dość ciężkim kremem typowo odżywczym i regenerującym, a dzięki temu że jest w nim dodatek wosku, pięknie chroni skórę przed wysychaniem w upały. Przepis autorski ;)
Oczywiście kluczowym składnikiem każdego udanego kremu jest intencja, ożywiająca całość.
Włączyło mi się gadanie (pisanie) więc dodam nieco o ziołach użytych w kremie: Żywokost- zawiera alantoinę,przyspiesza regenerację skóry właściwej, jest przeciwzmarszczkowy i pojędrniający, nawilżający i odżywczy, leczy choroby skórne.
Gwiazdnica- witaminy A, C, F, PP,- wszystkich dość dużo, rutyna uszczelniająca naczynka, saponiny powodujące głębsze wnikanie kremu w komórki skóry.
Działa przeciwzapalnie, zmniejsza reakcje alergiczne, zmiękcza skórę, wspomaga leczenie AZS, zwiększa wilgotność i elastyczność skóry. Inicjuje wzrost i regenerację nabłonka i naskórka.
Tak skromnie brzmi skład ziołowy: Żywokost i gwiazdnica, a okazuje się że full i na dodatek wypas ;)
Nadal chodzę zbierać różę, susze kolejne zbiory, a z części nastawiłam duży słój na ocet różany. Sama jestem ciekawa, jaki będzie efekt.
I coraz więcej słoików zapełnionych suszonymi ziołami. Schnie wszystko pięknie w lipcowo/sierpniowym upale.
Smakołyki u Ciebie wspaniałe, krem fascynujący, ale najfajnieszy jest Twój nastrój beztroskiego uśmiechu, odzyskanej lekkości, zadowolenia z życia i radosci dzielonej z przyjaciółka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię ciepło Błekitna Zielarko, ciesząc sie, że tak cudne masz te letnie dni!:-))
Wspaniale było "zaglądać pod oknami" i "usłyszeć" Twoje pisane gadanie :) Cieszę się. Ach żółtlica, u mnie też dużo ale zniechęciłam się zbieraniem ponieważ z powodu suszy ma drobne liście. Na początku używałam jej tylko do zupy. Przez ten skwar to i zupy nie chciało mi się gotować, nie mam innego pieca tylko na drewno, pomijając maszynkę elektryczną. Nie wiedziałam, że żółtlica jest jadalna na surowo. Ciekawa jestem tych zielonych sosów. Robiłam czasem coś w rodzaju chłodników z jogurtem ale roślinki raczej parzyłam wrzątkiem.
OdpowiedzUsuńGoście, którzy bywają u mnie pewnie tego by nie jedli. Cóż, może tylko w przestrzeni duchowej mogę łączyć się w tej ciekawej pracy i radości.
Jak robisz ocet z róży? Tak jak z jabłek? U mnie jabłek w tym roku nie ma, mirabelki mam żółte, pomyślę co z nich zrobić. A czy próbowałaś coś robić z komosy białej? Lubiłam nieraz podjadać w ogrodzie jej surowe listki, czasem dawałam do zupy. Może na nowo zacznę, mam nadzieję, że po ostatnim deszczu pożyteczniejsze rośliny niż zwykła trawa bujniej odbiją. Pozdrawiam radośnie :)
Ten post jest tak apetyczny, że aż mi ślinka cieknie. Pięknie piszesz o jedzeniu.
OdpowiedzUsuńJuż sobie wszystko wyobraziłam :)
OdpowiedzUsuńhttp:/kancelaria-ostrowska.pl
Milczysz... Nie jestes chora? Pewnie sie tylko internet zacial. Wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńIzzi, żyję, nic mi nie jest. Dziękuję za troskę. Trochę się zmieniam, tak mam od czasu do czasu, spada jeszcze jedna warstwa "skóry". Mam nadzieję, że po tym wszystkim będę nieco lepszym człowiekiem. Nie chcę i nie mogę ciągnąć Was za sobą przez te wszystkie "miejsca" jakie "odwiedzam", a o zwyczajnych sprawach jakoś nie udaje mi się pisać. Układają się dobrze same z siebie bez mojej ingerencji.
UsuńŻeby była jasność, nie mam żadnej depresji, ale milczenie mnie dopadło.
Pozdrawiam Ciebie i wszystkich moich cierpliwych przyjaciół, zaglądających na blog.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń