Dzisiaj szkolnym autobusem o 7.30 udałam się do gminy. To jedyny autobus jaki w porannych godzinach tam zajeżdża. Drugi jest po południu, więc w porze kiedy urzędy raczej już nie pracują.
Sprawa załatwiona o 8.20 i można wracać 8 km na piechotę, bo najbliższy powrotny przed 13.00 dopiero.
No to na piechotę wracam, po cienistej stronie drogi bo upał zaczyna wzrastać. Patrzę sobie na przydrożne rośliny, co już kwitnie a co nie, co ciekawego rośnie, bo tak mam w zwyczaju. Są już kwiaty dziurawca, maki polne i chabry, rumianek, krwawnik, żółta przytulia zaczyna rozwijać chmurkę drobnych kwiatków. Zachwyciło mnie coś pięknego, kwitnącego na żółto, o cechach roślin z rodziny złożonych. Może uda mi się odszukać, co to jest. Gdy podnoszę głowę, widzę fantastyczna panoramę Działów Grabowieckich, krainy lekko górzystej, falowanej, pociętej zalesionymi wąwozami, które tutejsi ludzie zwą debrami.
Wędruję niespiesznie sprawiając sobie przyjemność obserwacji świata, bo w takie gorąco najważniejszym jest nie forsować się zbytecznie dla 15-20 minut oszczędzonego czasu, który i tak z nawiązką trzeba będzie poświęcić potem na odpoczynek.
Jakiś kilometr za Grabowcem zatrzymuje się obok mnie stareńki traktor, kierowca szarmancko otwiera blaszane drzwi kabiny i proponuje dalszą podróż wprawdzie niewygodną, ale nieco szybszą niż moje noga za nogą- od rowu do rowu ;)
Zaproszenie przyjmuję i prawie pięć kilometrów jadę siedząc na błotniku koła wewnątrz kabiny, obijając sobie odwrotna stronę medalu, gdy traktor podskakuje na po-zimowych jamach w czymś, co kiedyś było asfaltem.
Żegnam się ze starszym panem gdy ten skręca w boczną drogę, a ja mam jeszcze prawie 2 km do domu. Przyjmuję do przekazania pozdrowienia dla moich niedalekich sąsiadów, którzy okazali się rodziną pana od traktora.
Wędruję po swojemu dalej. Skręcam nieco w bok, by przyjrzeć się kolonii jerzyków (ptaszki podobne do jaskółek), które wyryły sobie jamki na gniazda w niemal pionowym zboczu gliniastej góry, do połowy podebranej przez cegielnię a potem porzuconej. Następna góra to odkryte złoże kredy. Zabieram sobie kamień kredowy do domu. Podziwiam pomysłowo zrobioną piwnicę- jaskinię wyrytą w miękkiej skale, z półkolistym wejściem, zamykanym ładnie wykonanymi podwójnymi wrotami. Podziwiam ją oczywiście z zewnątrz, bo należy do domu położonego tuż obok kredowej góry.
Jestem już w mojej wsi, gdy mija mnie karetka na sygnale do kogoś kto w tym gorącu zasłabł.
Wokół karetki grupka poważnych sąsiadów.
Docieram do domu i patrząc na kicię Baśkę wyciągającą się na wszystkie kocie sposoby i układającą się do leniuchowania, podejmuję decyzję o nicnierobieniu.
W takie upały nawet ludom Czarnego Lądu jest za gorąco na pracę, a co dopiero takim białasom jak ja.
Nicnierobienie jest niemal totalne, wylegujemy się z kicią bezczelnie, ignorując wszelkie prace oprócz karmienia i pojenia kóz. To znaczy ja karmię i poję, kicia tylko ignoruje. Na latające krwiopijce też tylko ja poluję, ona ma futro, cwaniara. Ale na moje usprawiedliwienie oświadczam, że to nie była praca, a samoobrona ;)
........................
Nie zdążam wkleić tego postu przed silną burzą, przechodzącą nad nami centralnie. Błyski z niemal natychmiastowymi grzmotami, mocny wiatr i deszcz z wielką energią tłukący o blaszany czerwony dach.
Kiciabasia przezornie, z dziwną miną rezygnuje z rozpoczętego tuż przed wielkim grzmotem molestowania o wypuszczenie na dwór.
Internet niby mam, na co wskazują wszystkie te lampki oraz wskaźniczki na monitorze, ale nie mam połączenia z żadną stroną: firefox nie może znaleźć serwera heheh. Znaczy się burza coś uszkodziła w przekaźnikach telefonii komórkowej i przyjdzie poczekać na naprawę. Wpis piątkowy wkleję przy najbliższej możliwości, co niniejszym czynię- w niedzielny wieczór.
Lepiej żle jechać niż dobrze iść ;)
OdpowiedzUsuńPewnie tak, ale jak się już źle jedzie, wolało by się dobrze iść ;)
UsuńTeż tak myślę i w taką drogę bym się nie wybrała...
OdpowiedzUsuńWierzę ;)
UsuńJeśli chodzi o internet to od jakiegoś czasu mam podobnie. Zaraz kotek siądzie mi na klawiaturze! Poszedł zdrzemnąć się. Jeśli chodzi o żółte kwiaty to może jest to lnica. Zeszłego roku urzekło mnie to zioło. Niedawno nasza polna droga była zalana, muszę się wybrać by sprawdzić czy już u nas kwitnie. Oziębiło się nocą lało, woda się podniosła teraz mży a nasze z kotkami nic nie robienie przeszło w nałóg. Kotki czasem skaczą jak polne koniki bo komary albo inne gadziejstwo gryzie je w łapki lub uszka. Psy kpią sobie dołki i to pod dzikim bzem. Ten ponoć muchy odgania. Cieszę się, że na chwilkę połączyłam się. Pozdrawiam
UsuńAnnael, to nie lnica, wygląda jak margerytka, ale cała żółta gorącą intensywną żółcią, łodygi ma ciemnozielone, lekko spłaszczone, tak jakby wyciśnięte w sztancy z której nieco materiału wyciekło po bokach. Przy samych kwiatach zielony kielich ma wydłużone listki, też "wyciskane niedokładnie w sztancy", lekko pokręcone, czasem dłuższe od samego kwiatu.
OdpowiedzUsuńKwiaty przekwitłe tworzą wydłużony zamknięty rożek z nasionami ozdobiony takimi właśnie długimi listkami kielicha - jest tak ładny, że nie wiadomo czy kwiat ładniejszy czy on. Rośnie toto na wysokość około 70-100cm.
A internet rzeczywiście wariuje, czasem przez kilka dni nie ma możliwości odczytania poczty lub zalogowania się na blogu.
U nas też oziębienie, ulga od upałów i mniej komarów w powietrzu. Przynajmniej przez część dnia jest spokojniej.
Pozdrawiam serdecznie