Zacznę od tego, że kocham jeść
pomidory. I jestem bardzo nieszczęśliwa, bo to co teraz można
kupić pod nazwą „pomidory”, wcale nie przypomina tego cudnie
pachnącego, pełnego smaku owocu.
Dlatego co roku próbuję z uporem
maniaka wyhodować własne pomidorki i co roku przezywam klęskę. I
nie jest to klęska urodzaju niestety, ale pełnowymiarowe Waterloo w
postaci miseczki parchatych na wpół dojrzałych kulek.
Jakież było więc moje szczęście,
kiedy otrzymałam od Gorzkiej Jagody nasionka syberyjskich pomidorów
o poetyckich nazwach: Róża Wiatrów, Gregor iz Altaju, Król
Gigantów, Chlebosolnyj, Niedźwiedzia Łapa, Black from Thula
(czarny z Tuły), polską starą odmianę Opalka, oraz rosyjską Ośle
Uszy, przezwaną przeze mnie na koniec Ośli Ogon.
Stara moja chatka ma niewielkie okna
bez parapetów, siłą rzeczy niedostatek światła dla siewek. Jest
tu również masakrycznie zimno z powodu starych niewydolnych pieców.
Dlatego nasionka posiałam dopiero po połowie marca, by podarować
im szansę przeżycia.
Wykiełkowały delikatne roślinki z
którymi galopowałam w słoneczne dni pod nagrzaną południową
ścianę obory, bo było tam o wiele cieplej i jaśniej niż w domu.
Dostałam po 5 nasionek z każdej
odmiany, wyszły z ziemi po trzy lub cztery, Ośle Uszy z
opóźnieniem. Myślałam już, że wcale nie wzejdą.
Przesadziłam je w połowie kwietnia do
osobnych doniczek, czego część nie polubiła, szczególnie Ośle
Uszy, z których pozostały tylko dwa.
W ostatnie dni kwietnia, pomidory
poszły do gruntu (bez osłony) w postodolnianą próchnicę. Tak
wcześnie, bo na dworze cieplej jak w domu, a poza tym minęła
pełnia księżyca i pogoda zmieniła się na wilgotną i ciepłą,
więc majowe przymrozki były jak dla mnie nieprawdopodobne i
rzeczywiście, nie było u nas przymrozków. Spodobało im się
mocno, choć Oślim Uszom raczej niekoniecznie. Zastanawiały się
czy rosnąć czy nie, w końcu zapadła decyzja pozytywna i napięcie
puściło ;)
Z czterech Wiatrowych Róż zostały mi
trzy, bo coś urwało jedną przy samej ziemi.
I nadciągnęła groza, jakaś
galopująca zaraza zaczęła dopadać moje skarby. Krzaczek opadał w
sobie i szybko czerniał, wyglądał jakby coś na niego ogniem
chuchnęło.
Najpierw dwa, jedno Ośle Ucho, a drugi
Gregor iz Ałtaju. Wyrzuciłam je natychmiast, by zaraza się nie
rozniosła, ale gdzie tam, następne były jedna Opalka i jeden Król
Gigantów i tez zostały wyrzucone a mi się zrobiło kwaśno w buzi.
Znów polegnę w boju?
Zaczęłam szukać ratunku, ale nie
chemicznego, bo chemiczne pomidory są wszędzie, a ja nie po to mam
ogród, żeby jeść chemię. Nie przemawiały do mnie gnojówki z
pokrzyw, skrzypy i inne wyciągi roślinne, bo działają powoli, a
to jakby galopowało zbyt szybko. Doba wystarczała..
Kiedy znalazłam ratunek, chory był
następny Król Gigantów i ostatnie Ośle ucho, nazwane przeze mnie
pieszczotliwie Oślim Ogonem.
Oprysk zupełnie naturalny i
błyskawiczny w wykonaniu.
Ostatnich chorych pomidorów nie
wyrzuciłam, opryskiwałam wszystkie z nastawieniem: niech się
dzieje co chce, najwyżej wszystkie padną, bo może zamiast ratunku
ściągam na krzaczki nową zarazę.
Słuchajcie, słuchajcie, a przede
wszystkim ci, którzy mają i kochają pomidory :)
Po oprysku te zdrowe ruszyły z kopyta,
rosły wręcz w oczach, stały się krępe i mocne.
Chore krzaczki zostały uratowane (!),
choć były tak uszkodzone, że Król Gigantów dopiero w ostatnich
dniach zdołał wydusić z siebie nowy stożek wzrostu i zakwitł
świeżym pióropuszem liści, natomiast Ośli Ogon, no cóż, stoi w
miejscu. Nie choruje, pozieleniał po całości, ale widać, że to
mocno wrażliwa roślinka.
Opryskałam pomidorowe poletko jeszcze
dwa razy od tamtego czasu i oprysk działa mocno odżywczo i zabija
zdaje się choroby grzybowe i bakteryjne. Czy wirusowe nie wiem, ale
ta bitwa została wygrana :)
Hlebosolnyje mają już zamknięte
zielone kulki kwiatów, do kwitnięcia będzie się zbierał Czarny z
Tuły.
Zapytacie co to za dziwny lek dla
pomidorów? No więc zwyczajne drożdże spożywcze w kostce.
Bierze się tego pół kostki na 8-10
litrów letniej wody i tak mocno spryskuje krzaczki, żeby aż ziemia
wkoło nasiąkła.
Z tego co wiem, działa na choroby
malin, truskawek, ogórków (więc zapewne dyniowatych też). Jak
myślę, zadziała tez na choroby bakteryjne i grzybowe ziemniaków
(psiankowate jak pomidory)
Resztkami z opryskiwacza potraktowałam
małą brzoskwinkę, oczywiście truskawki dostały pełnowymiarowa
dawkę.
Warto poeksperymentować i wypróbować
na drzewkach owocowych, bo szkodzić nie szkodzi, a roślinki dostają
dobrego kopa do rozwoju.
Poza tym sezon na zbiory i suszenie
ziół rozpoczęty glistnikiem i wielką ilością szałwii której
spodobała się chyba pogoda, bo całe naręcza wnosiłam na strych
po uginającej się drabince.
Mokra wiosnozima wykończyła większość
moich szczodraków, te co przeżyły przesadziłam, ale zbiory będą
w tym roku malutkie.
Zaskoczył mnie za to przyjemnie jiaogulan (gynostemma), adaptogen opisywany jako zioło życia lub ziele długowieczności. Posadzony pod wypróchniałym pniakiem schował się na zimę kłączami wewnątrz a teraz wylazł gęstymi gałązkami na słoneczko i zrobię mu trochę sznurków, żeby miał się do czego wąsami przyczepiać.
Oprócz suszenia glistnika, zrobiłam
kilka litrów nalewki glistnikowej na winie domowym
porzeczkowo-czarnobzowym i czysty sok glistnikowy wg przepisu z
rosyjskiej książki, a są tam naprawdę ciekawe rzeczy.
Sokowi przyglądam się na razie z
lekka podejrzliwością, ale wygląda i pachnie dobrze. Wypróbowuję
go na sobie wcierając wg ksiązki dwa razy dziennie w skórę, bo
chcę na własne oczy zobaczyć, jak to działa.
Obalony został jeden mit krążący po
internecie, że sok glistnikowy jest żrąco parzacy i należy uważać
żeby nie zaczepić nim zdrowej skóry. Wcieram go proszę ja Was w
całą twarz i w dłonie, no i pięknie jest :)
Można nim jak piszą wyleczyć
wszelkie schorzenia zatok i nosogardzieli, w tym polipy, narośla i
inne cuda . Nie omieszkam go wypróbować na zatoki, jak tylko uda mi
się pojechać do cywilizacji i kupić zakraplacz.
No, to na dzisiaj tyle, pozdrawiam
wszystkich czerwcowo.
Utygan dziękuję za kolejną porcję wiedzy, zaraz wypróbuję Twój sposób na pomidory, bo kilka krzaków w szklarni choruje i już chciałam je wyrzucić. A jak zrobić sok z glistnika ? Można jeszcze teraz ? Serdecznie pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńA wypróbuj, placebo to na pewno nie jest, bo pomidory mało podatne na sugestię ;)
OdpowiedzUsuńSok można zrobić spokojnie jeszcze teraz, w wyciskarce, a jak nie masz wyciskarki, to trzeba zmielić maszynką do mięsa na papkę, a papkę wycisnąć przez płótno lub gazę. Mielisz całą roślinę. jeśli tam gdzie ją pozyskujesz jest mało glistnika, to bez korzeni.
Pozdrawiam
Ja również się cieszę i dziękuję. Interesuje mnie glistnik. Na razie nieco ususzyłam. Skoszono mi właśnie zasoby ale jeśli deszcz zechce spaść to na pewno odrośnie. Interesuje mnie również winorośl, zastosowanie liści oraz - zdaje mi się, że kiedyś pisałaś o tym, ale nie mogę znaleźć - o zastosowaniu liści czarnego bzu. Rozumiem, że teraz nie czas na pisanie ale i tak się cieszę tym co piszesz :) Pozdrawiam z suchej opolszczyzny, szkoda że tak daleko. Przyszłabym podglądać ziołoprzetwórstwo.
OdpowiedzUsuńWitaj Annael, postaram, się trochę napisać na te tematy. To nie jest tak, że to nie jest czas na pisanie. Czasem po prostu nie jestem w stanie pisać, bo odczuwam miałkość słów. Potem się to odwraca, słowa odzyskują barwę i znaczenie, a pisanie sprawia mi ogromną przyjemność. Wtedy piszę.
UsuńOpolszczyzna, fakt daleko, ale pocieszę Cię, że tak wiele nie przetwarzam,ścinam i suszę zioła, czasem robię kremy lub maści i mam satysfakcję z tego, że pomagają, z większych przetworów tylko ten sok, maszynką do mięsa, bo wyciskarka jest poza moim zasięgiem, jak zresztą wiele innych rzeczy.
No i ogród, oraz wyścigi z trawą. Rośnie jak szalona i co kilka dni kosiarka w ruchu. Ale jest dodatkowy bonus, mulcz ze skoszonej trawy dla truskawek, a teraz ściółkuję pomidory, następne koszenie będzie dla ogórków.
Pozdrawiam i życzę zdrowia, zainteresuj się witaminą C, D oraz rolą jodu w organizmie. Duży zbiór informacji na ten temat jest na forum kodczasu.pl w dziale o zdrowiu.
Powodzenia
Twój blog jest dla mnie bardzo cenny. Pewnie dziś wypróbujemy sposób na pomidory i powiem też sąsiadce i koleżance co ma gruntowe pomidory, my w zeszłym roku polegliśmy z gruntowymi na całej linii. Dziękuję z serca kochana Szamanko (dla mnie), :) że dzielisz się swoją wiedzą.
OdpowiedzUsuńElko droga, wypróbuj koniecznie i puść pocztę pantoflową, mam nadzieję, że nie zakażą drożdży w spożywczakach, bo to naprawdę działa i to jak. Dodatkowo odżywia, jak najlepszy nawóz dolistny. Mam kilka małych brzoskwinek, w zeszłym roku posadzonych, słabych kondycyjnie, niechętnie rosnących. Teraz jest czas puszczania przez nie młodych miękkich przyrostów i po opryskaniu obfitym, nagle ruszyły do życia. Miały też jakieś plamki na liściach z czerwoną obwódką, i jak na razie choroba się zatrzymała w stadium początkowym. Młode przyrosty wyglądają zdrowo.
UsuńWięc eksperymentujcie, z drzewami, krzewami owocowymi, warzywami i z czym się da, bo zaszkodzić nie zaszkodzi.
Tak prawdę mówiąc, to nie tylko na roślinki działa, przez pewien czas na początku wiosny robiłam sobie kurację drożdżami i muszę przyznać, że efekty były równie ciekawe, jak u roślinek ;) Jestem bardzo zadowolona.
Nie pisze o tym, bo może to wywołać sporo kontrowersji, stosowanie surowych drożdży w niektórych przypadkach może stworzyć problem (jeśli osoba która chce zażywać drożdże jest chora na candidozę).
Sprawa z liśćmi żywokostu z poprzednich postów uświadomiła mi, że nie wszystko co robię powinnam pisać na blogu.
Fakt, że poznajdowałam co się da o składzie i działaniu drożdży (witaminy, enzymy, czynne białka i byłam w małym szoku, jaki to skarb), ale po przemyśleniu puściłam posta w niebyt.
Po prostu życiowy etap wojownika mam już za sobą.
Jeśli ktoś chce, niech poszuka sam. Temat surowych drożdży właśnie zaistniał :)
Pozdrawiam serdecznie i niech żyją Pomidory :)
Siostra moja mówiła mi o tych drożdżach kilka lat temu, kiedy prawie wszystkim zniszczyła ogórki zaraza; jej koleżanka miała do końca zdrowe i zielone, a to dlatego, że używała drożdży rozpuszczonych w wodzie z dodatkiem gnojówki z pokrzyw, i to nie bawiła się z opryskiwaczem, tylko chlapała je miotłą:-) przypomniało mi się, kiedy przeczytałam Twój wpis o pomidorach. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTeż pozdrawiam, pięknego lata Mario :)
UsuńWzięłam sobie mocno do serca Twój wpis, chlapię warzywa drożdżami od zeszłego tygodnia i już zauważyłam zbawienny wpływ na rośliny; ogórki odżyły, bo były z lekka żółtawe, poskręcane i dziurawe liście buraków ćwikłowych odbijają ładnie, traktuję jeszcze miksturą ziemniaki od zarazy /2 rządki/, cebulę, a pomidory zdają się być wyjątkowo dorodne; oby tak dalej, to może uda się zebrać zdrowe plony; oprócz tego wyłożyłam obficie międzyrzędzia zerwaną pokrzywą, skoszoną trawą, nawet liście chrzanu tam trafiły; chodzę teraz i popatruję, jak sobie wszystko rośnie, a dusza raduje się, jak nie wiem co:-) pozdrowienia ślę.
UsuńFajnie że napisałaś o efektach, przyjemnie dostać informację zwrotną.
UsuńDziękuję
Droga Utygan, dzieki za tą cenna radę, bo juz byłam zrozpaczona, moje pomidory podobnie maja sie jak Twoje, a opryski z pokrzyw, cebuli i innych mikstur nie dzialaja. O drozdzach słyszałam i opryskiwałam nimi kwiaty pokojowe, ale nie przyszlo mi do głowy aby uzyc je do pomidorow.
OdpowiedzUsuńJutro zakupie w sklepiku drozdze i opryskam pomidorki.
Ale inna sprawa zaczela mnie martwić, po kilkudniowych upałach, pojawiła się plaga stonki, jest tego masa. Strasznie boje sie o moje drzewka i warzywa... czy tez potraktowac je drozdżami, mysle ze nie zaszkodzi, a moze masz jakis inny cudowny srodek?
serdecznie pozdrawiam Ciebie i Twoje pomidorki, aby zdrowo się chowały
Amelio, na stonkę ponoć nie ma rady, nie wiem dlaczego w zeszłym roku miałam dosłownie tylko kilka owadów, choć na sąsiednim polu była ich masa. Może dlatego, że miałam w ziemniakach sporo samosiejek nagietków. Być może ich intensywny zapach dezorientował owady, nie wiem.
OdpowiedzUsuńSłyszałam natomiast o coca coli jako doskonałym środku na owady w uprawach. Wyczytałam że stosują colę w Indiach do oprysków przeciw wszelkim szkodnikom. Chyba mrówkom tylko nie szkodzi.
Twierdzą, że jest bardzo skuteczna. Aha, nalana do miseczek zwabia ślimaki, a one jak się napiją tego nektaru to giną.
To wyczytałam, nie miałam okazji zastosować. Ziemniaków w tym roku nie posadziłam. Czy podziała na stonkę (na nią i chemia słabo działa), tego nie wiem.
A drożdże drzewkom , krzewom i warzywom raczej nie zaszkodzą. Jeśli się obawiasz, popryskaj kilka sztuk. Uznasz że można, spryskaj resztę.
Pozdrawiam
Coca Cola zawiera (poza cukrem) również kwas fosforowy. Fosfor często jest w glebie deficytowy, więc podanie go w formie dolistnej jest dla wielu roślin przydatne. Taki oprysk podnosi Brix soku roślinnego, dlatego owady i inne szkodniki go nie lubią. Sam stosowałem na różnych rośłinach. Minusem stosowania coli, jest to, że ma tendencje do wywoływania kwitnienia/owocowania. Jeśli więc będzie się opryskiwać bardzo małe pomidory, to zaczną kwitnąć i za duże później nie urosną.
UsuńPanie Wojciechu, chyba trzeba dłużej opryskiwać colą, żeby rośliny nabrały takich właściwości. Opryskałam dwa razy- raz z wieczora, a potem drugiego dnia rano, a po południu nie było widać, żeby zadziałało na mszyce. Mrówki tylko jakby chętniej i więcej tych mszyc doniosły.
OdpowiedzUsuńOpryskałam więc mydłem szarym, tradycyjnie. Czy zadziałało nie wiem, bo rozpadało się dzisiaj i nie wiem, czy nie będzie potrzeby powtórzyć oprysku. Zobaczę jutro. Coli jednak stosować nie będę, bo nie widzę efektów.
Pozdrawiam serdecznie
Historia o pomidorach opisana powyżej to dokładnie to co przydarzyło mi się w ubiegłym roku.Moje śliczności pomidorowe zniknęły w ciągu jednej doby.Jakby je ktoś przypiekł.
OdpowiedzUsuńWięc jak przeczytałam o drożdżach zaraz podzielłam sie informacją z sąsiadką zza płota.Sąsiadka podzieliła sie ze mna swoim zapasem drożdży i już po godzinie obie spryskałyśmy swoje uprawy wodą drożdżową.
Dziękuję za pomysł.
Proszę bardzo, Zielona. Pozdrawiam i życzę smacznych pomidorów w tym roku :)
OdpowiedzUsuń