A tak to było: nie zaglądałam do kapusty z bliska od dłuższego czasu. Te parę białych latających nerwowo muszek, zbagatelizowałam, nie rozumiejąc, jaka plaga mi się zagnieździła w uprawie. Dziś rano zaczęłam pielić szczodraki obok kapusty i wtedy uniosła się z wielkich kapuścianych liści biała chmura, tak gęsta, że tylko maskę p-gaz zakładać.
Lipcówka miała pozwijane spore główki, ale późna kapusta jeszcze luźne róże, a pomiędzy liśćmi jak śniegu, jak białego maku -pełno mączlika.
Zadumałam się ja mocno, bo widzę, że te uratowane resztki szczodraka też są podjadane, biała mączka na liściach. Moje pomidory zaraz obok i tylko pewnie dlatego, że kapusta jest słodka i soczysta, muszki jeszcze nie wdarły się do nich.
Z której strony nie popatrzeć, pozbycie się szkodnika było całkiem nierealne, z powodu zakamarków w gigantycznych liściach kapust. Zawsze się kilka kolonii zarodowych uchowa.
Zresztą, jak mnie uświadomił internet, NIE MA dobrego środka na mączlika. Odporna zaraza i mutuje w jeszcze odporniejsze formy, a mnoży się bez opamiętania.
I tu zapadła decyzja szybka (bo jeśli zaczyna się problem, najlepiej uciąć go przy samym tyłku)- wywalamy kapustę na kompostownik. Zawiązane ładne główki lipcówki na szybkie zjedzenie i zakiszenie, a późna, no cóż. I tak bym jej nie uratowała, a rozsiała bym zarazę po całym ogrodzie.
W tym roku w naszym regionie plaga mączlika w ogrodach.
Zabrałam się do wyrywania kapusty, a biała chmura nade mną jak aureola na obrazach świętych, tylko pochodzenie jej piekielne raczej.
Trzy pełne taczki kapusty wyjechały na kompost. Żal.
A mączlik poleciał do pomidorków, ogóreczków, dyniek, szczodraka, siewek jarmużu i zaczął się nerwowo krzątać, szukając nowych miejsc.
Pomyślałam sobie, że może zapach mięty go zdezorientuje i zniechęci do skonsumowania mojego ogrodu. Poleciałam po ręczny opryskiwacz, wlałam wodę i kilka kropli olejku miętowego. Wypróbowałam na szczodrakach i ogórkach. A gdzie tam. Nic im to nie przeszkadzało.
Wracam więc poszukać wskazówek jakichkolwiek w internecie, może ktoś, coś kiedyś zrobił co poskutkowało i zostawił ślad.
Nie było.
Ale było coś innego. Było o ekologicznym środku, składającym się ze specjalnych szczepów grzybów o specjalnej pokręconej nazwie i ten grzyb był skuteczny.
Hah, myślę sobie. Przecież na zarazę i inne choroby pomidorów, tez były drożdże o mocno specjalnych nazwach, w specjalnych preparatach, a zwykłe z kostki skutkują genialnie.
Nie poddam się za nic. Rozpuściłam drożdże i poleciałam pryskać szczodraki, choć w to nie wierzyłam. Dwa razy pod rząd ten sam numer i to taki niemożliwy? Nie ma mowy.
Ludzie kochani, ja też nie mogłam uwierzyć. Te upierdliwe owady uciekały od roślin spryskanych drożdżami.
Patrzyłam i myślałam sobie, że czasem są takie sny, w których wszystko jest tak realne, że nawet lepsze od jawy i może to taki sen?
Skojarzyłam wtedy, że mączlik nie skolonizował pomidorów, ogórków i dyń być może dlatego, że były pryskane kilka razy drożdżami, więc nie bardzo miał na nie ochotę. Jak mu zabrałam kapustę, to poszedł w resztę upraw, bo już dawno nie pryskałam.
Kapusta nie miała szczęścia by zetknąć się z tym eliksirem, bo do tego czasu była zdrowa i czysta.
Opryskałam wszystko dokładnie, mączlik poszedł precz, potem za chwilę spadł lekki deszczyk. Jak skończyło padać, mączlika dalej nie było w ogrodzie. Zabłąkane pojedyncze muszki, ale wysoko nad ogrodem, żeby nie za blisko drożdży, kierowały się w stronę lasu. Opryskałam mocno nawet ziemię po kapuście.
I kto by pomyślał.
Druga bitwa wygrana :)
Tak sobie myślę, że dużo dobrego robią zwykłe piekarskie drożdże i może jednak opublikuję ten post o nich, co go trzymam w prywatnym archiwum...
Podzielę się dzisiejszym wschodem słońca. Lipcowe lilie rozkwitły.
A to Hlebosolnyj, rozmiar mniej więcej naturalny. To jedna niewielka gałązka z krzaka. One są samokończące.
