sobota, 28 czerwca 2014

Popiół czy diament

Długo nie pisałam, ponieważ przechodziłam wewnętrzna przemianę, kolejną w ciągu trwania mojego trochę ponad półwiecznego życia.
"Półwiecznego" brzmi poważnie, bo to przełom jest całego stulecia, którego to stulecia dożyć życzę każdemu w doskonałej kondycji- (by móc wleźć na drzewo po upatrzone jabłko :) zdrowiu, klarowności umysłu i słonecznej równowadze ducha.
Otóż wydawało by się, że nic się nie dzieje, że czas płynie trybem wstępnie ustalonym dla mojego wiejskiego życia, że praca przy ziemi, kozach, prostuje moja pokręconą miejskimi warunkami duszę, ściera niszczące mnie oprogramowanie i odnawia ciało, tak.
I nie.
Otóż od jakiegoś czasu zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, ze zatrzymałam się w pół drogi, co ja mówię, w ćwierć drogi niespełna, a całą moją uwagę i energię zabierają sprawy gospodarskie. Wszystkie wydarzenia które spychały moją uwagę i ukierunkowanie sił z tego toru, traktowałam jako przeszkodę.
Prosto rzecz ujmując, próbowałam obrastać. Zamiast upraszczać, komplikowałam, układając plany rozwoju gospodarstwa w takim, albo innym kierunku.

Nie zdałam sobie z tego sprawy na poziomie umysłu, lecz odczułam bierny opór wewnętrzny, smolistość i ciężkość. Po spokojnym rozpakowaniu problemu, wyłoniła się przyczyna: ONA, podstępna rutyna.
Mechaniczność, zegarek, kalendarz, przymus.
Zrozumiałam, że przeniosłam tu ze starego życia jeden z programów, który nie jest dobry dla ciała i umysłu.
Program ten nakazywał mi zawsze skierowanie uwagi na zewnętrzną stronę istnienia, ustanawiał ją najwyższym priorytetem w hierarchii.
Pojawił się i zdawał egzamin w czasach, gdy trzeba było utrzymać dom i dzieci, zaspokajać cudze potrzeby,  kompletnie inne od moich. Ale tu jego funkcja nie jest już potrzebna. Niestety, z biegiem czasu stał się częścią mojej osobowości, automatem, kształtującym moje postępowanie na poziomie podświadomym.
Zrozumiałam, że NIE MA RÓŻNICY między moim starym życiem, a nowym. Różni się tylko zdrowe środowisko i czystość od chemii jedzenia jakie spożywam, oraz dostęp do wielkiej rozmaitości dobrej jakości ziół.

Jak bardzo prawdziwe jest powiedzenie, że możesz uciec na koniec świata, ale zawsze zabierzesz tam siebie z całym majdanem swoich programików-demoników, które ułożą twoje życie tak samo jak w miejscu, z którego odszedłeś.
Wiele programów przy okazji przeprowadzki na wieś, udało mi się zlokalizować i usunąć, ale nie ten. Ten jest wczepiony mackami w całe moje życie, gadzina podstępna jest i wcementowana u samej podstawy. Zadowolona jest, jak padnę z wysiłku na koniec dnia i nie będę miała czasu zająć się sobą jako człowiekiem, no i...  zastanowić się nad nią.
Zadowolona jest również, jak mam do opieki  coś wymagającego stałej uwagi.
Kozy :), planowałam jeszcze nie tak dawno drób.....
Na czas jednak zlokalizowałam mackowatego demonika.
Plany co do drobiu poleciały w niebyt, a kozy do nowych właścicieli.
Po podjęciu decyzji o pozbyciu się kóz, nagle, w przeciąg kilku dni znaleźli się chętni ma moje zwierzaki. W miejscu gdzie nikt nie hoduje kóz, gdzie ciężko je sprzedać lub zdobyć. Jest to znak prawidłowości decyzji.
Maluchy są w tej samej wsi, a po Lalkę i Wandzię przyjechał znienacka samochód o zmroku. Dwa dni po oddaniu koźląt.
Łąka jest w barterowej "dzierżawie" (za stałą pomoc w ogarnięciu peryferii posesji), a ja odzyskałam wolność programowania sobie czasu i wyrwałam kotwicę z podłoża :)
Wszystko co się działo w moim gospodarzeniu, było podporządkowane rytmowi kóz- ranne wstawanie, siano, karmienie, dojenie, pasienie, budowanie ogrodzeń, naprawianie boksów, przerabianie mleka, wychowywanie i pilnowanie przefajnych, ale niesfornycn maluchów... To kozy były ważne, a nie ja.
Ten model gospodarowania, można uznać w moim wypadku za przetestowany i odłożony na półkę.

Teraz mogę zajmować się tylko tym, po co tu przyszłam- ogrodem i ziołami (na sposób perma-kulturalny ;), a one będą pomocne w tym, co jest moim celem na drugą połowę życia: zajęcie się sobą, jako całością, jako człowiekiem. Chodzę do lasu dla przyjemności, a nie szybko- po coś. Nie mam codziennie mleka, którego w moim przypadku było za dużo, a to nie jest dobre dla zdrowia człowieka. Fakt, sery dojrzewające robione za pomocą grzybka tybetańskiego były przepyszne, właśnie dojadam ostatni w sałatce z pomidora i sałaty z młodym czosnkiem i świeżym cząbrem ;)
Po sprzedaży Wandy i Lalki, nie spałam całą noc. Koziarnia ziała pustką i ta pustka wyrzucała mnie ze snu.
Lubiłam paskudną Wańdzię, łakomą, twardą i zdecydowaną wobec stadka, ale grzeczną i układną wobec mnie.

Moje gospodarzenie można teraz nazwać defensywnym ;)
Najmniejsza linia oporu przy największych, możliwych do uzyskania korzyściach.
Korzyścią dla mnie jest swobodna możliwość przejścia na typowo wegański i w miarę czasu witariański tryb żywienia, oraz uzyskanie czasu na niewymuszoną koniecznością ciągłej pracy zróżnicowaną aktywność fizyczną  oraz odpoczynek, które są dyktowane wewnętrzną potrzebą, a nie zegarkiem i obowiązkiem.

I sobie tez życzę minimum całego wieku, w doskonałej kondycji- (by móc wleźć na drzewo po upatrzone jabłko :), w zdrowiu, klarowności umysłu i słonecznej równowadze ducha...., ponieważ poważnie podejrzewam, że warstw oprogramowania do zdjęcia jest jeszcze więcej, a ciekawska natura wodnika bardzo chce wiedzieć, co jest na samiuśkim spodzie, popiół czy diament :)


26 komentarzy:

  1. A no widzisz właśnie... idę Twoimi śladami, rzec można, to znaczy dopiero się do zmiany życia przymierzam i tak sobie myślałam, że fajnie by było mieć kozy czy może owce... Ale tak jak piszesz - jakoś przez skórę czułam, że frajda z posiadania miłych zwierzątek dających mleko i może wełnę, będzie okupiona nowymi obowiązkami w miejsce starych. I znowu będę istnieć dla kogoś, nie dla siebie. Dzięki za przestrogę, upewniłaś mnie, że trzeba słuchać intuicji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, bo to jest frajda, zwierzaki są cudowne, ale ich hodowanie to nie jest ścieżka dla każdego. W każdym razie zdecydowanie nie dla mnie.
      Fajnie, że moje doświadczenia i przemyślenia Ci się przydały w planowaniu nowej drogi. Jak daleko już zaszły przymiarki do nowego życia? Nabierają konkretnych barw?

      Usuń
    2. Jestem przygotowana psychicznie, pewne zmiany w życiu też wprowadziłam, ale kwestie organizacyjno-finansowe zajmą jeszcze trochę czasu, szukam jeszcze tego swojego kawałka ziemi, a w zasadzie waham się między dwiema opcjami.. coś tam się powoli klaruje :))

      Usuń
    3. Trzymam kciuki za Twoje powodzenie.

      Usuń
  2. Hmm...Zycie bez kieratu. Świadome, spokojne, twórcze. Pewnie i my do tego kiedyś dojdziemy ( i będzie to zdaje się wcześniej niż później). Stanie sie tak z uwagi na zdrowie, wiek i nasze ogólne mozliwości.A na razie ciągniemy jeszcze ten wózek, choć są chwile, że idzie to bardzo cięzko. Ale wciąz widzimy w tym sens i radosć. Jeszcze to nie obrzydło. Jeszcze ta rutyna nie spowszedniała całkiem. Jeszcze jest w niej poezja i usmiech...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nasza "gospodarka" tez bardziej defensywna, że tak powiem. Ogarniam jeszcze część ogrodu, sad jako tako, moje koty i psy. Ale na zwierzęta hodowlan
    e się nie zdecyduję. Tak rzadko jestem w domu, ze chcę by było to miejsce odpoczynku a nie kieratu. Uściski od żuławskiej zielarko-serowarki:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracujesz za to inaczej i gdzie indziej skierowujesz swoją energię. Nie dała byś rady wszystkiego na raz :)
      Pozdrawiam zielarko-serowarkę serdecznie :)

      Usuń
  4. Jeszcze kilka razu przeczytałam Twój tekst Utygan. Napisałas ważny i mądry tekst. Budzi we mnie mnóstwo przemysleń. Cos wspiera, coś wywraca we mnie, pokazuje nowy horyzont. Budzi nadzieję i odwagę. Dziękuję Ci!***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak... nowe perspektywy są niezbędne, kiedy stary model się wyczerpuje. Najważniejsze jest, żeby nie trzymać się kurczowo starego, a sięgnąć z ciekawością po nowe. Dopóki to jest możliwe, to wszystko jest możliwe.
      Dziękuję za Twoje refleksje nad tekstem :)

      Usuń
  5. Czyli dalszy rozwój w kierunku eremity-ascety? Podziwiam konsekwencję, życzę, aby szło jak najpiękniej, bo rzeczywiście - pustelnica-zielarka-szeptunka nie kojarzy się raczej z rozbudowaną gospodarką. Wpis o wdrukowaniach - bezcenny! ja idę inną drogą, zwierzęta są w nią wpisane. Może dlatego, że miałam wdrukowane coś zupełnie przeciwnego? Jednak też wiem, że nie da się robić wszystkiego, trzeba dostosowywać tryb życia do sił. Na stare lata też marzy mi się pustelnia, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie czas na to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy pustelnica? Lubię ludzi i lubię spotykać ludzi. Lubię też samotność, jest mi niezbędna do życia. Niebieska Chata daje mi jedno i drugie. Lubię witać i poznawać nowych gości którzy przyjeżdżają zainteresowani wiedzą o ziołach i nie tylko, poznawać ich i przekazywać to co wiem. To są fajne dni. Równie fajna jest samotność, kiedy przechodzi się na inny odbiór rzeczywistości.

      Wdrukowania- są czymś w rodzaju autopilota, człowiek kręci się po starych oznaczonych trasach, tylko po nich prowadzi wdrukowany program, bo program nie umie zaplanować niczego nowego, wypełnia cel dla jakiego został stworzony. Często programy mylimy z charakterem i innymi rzeczami. Najmocniejsze są te z wczesnego dzieciństwa, a potem te do sześciu lat.
      Złe programy są demonami niszczącymi nasze życie, klątwami rodzinnymi - jeśli są przekazywane z pokolenia na pokolenie.
      Dobre programy są jak anioły strzegące naszego powodzenia i szczęścia.
      Temat rzeka :)
      Każdy ma swoją drogę, każdy jest inny i to jest w porządku. Tak powinno być. Jeden potrzebuje pustelni, a inny nie, nic złego w jednym lub w drugim.
      Pozdrawiam Gorzka Jagodo :)

      Usuń
  6. Gratuluje przemiany. Dobrze, że wróciłaś na swoją drogę bo się ckniło bez twojegp bloga :)
    Moc pozdrowień z zimnej Norwegii.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki Izzi :)
    W Norwegii jest naprawdę teraz zimno? Kiedyś zaczytywałam się literaturą skandynawską, ale nigdy los mnie nie zaniósł w tamte strony.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od +4 do +34.
      Zapraszam, podroze odswiezaja, na pewno znajdziesz tu inspiracje, a skadynawskie niebo i swiatlo sa fantastyczne. U mnie cisza i spokoj, las bardzo dziwny, urokliwy, mroczny, morze, do miasta 45 km (tylko psy cie moga zameczac). Polecam Norwegian, a z lotniska cie moge odebrac. Moj mail: izzi.izzi.izzi@gmail.com

      Usuń
    2. Izzi, dziękuję serdecznie za miłe zaproszenie, może los zdarzy, że będę mogła kiedyś poznać Ciebie i kawałek Norwegii :)
      zapraszam również do siebie, jeśli będziesz w Polsce :)

      Usuń
  8. Witaj, Twój wpis daje do myślenia. Faktycznie opieka nad zwierzętami ogranicza naszą wolność, mam na myśli swobodę wyjazdów, dowolność przemieszczania. Trzeba mieć na ten czas zaufane zastępstwo. Jeszcze mi to nie ciąży, ale kto wie...Przez całe moje poprzednie dorosłe życie, pracowałam z ludźmi (miałam kontakt z setkami ludzi dziennie, ich sprawami i problemami), dlatego zapragnęłam rzucić to wszystko i w otoczeniu najbliższej rodziny wieść spokojne życie. Nie jestem typem samotnika, więc pustelnia nie wchodzi w grę. Lubię pobyć chwilę sama, to fakt, żeby uporządkować myśli. Temat wdrukowania zainteresował mnie bardzo, będę szukała informacji, żeby zgłębić. Życzę spełnienia zamiarów i pozdrawiam serdecznie Monika :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze jest coś za coś, zwierzęta gospodarskie zaspokajają potrzeby żywieniowe, a domowe emocjonalne. W zamian dostają naszą opiekę i czas. I jak widać, wszystko zależy od potrzeb.
      Wdrukowania to obszerny i ciekawy temat, warto się zainteresować :)
      Pozdrawiam Moniko :)

      Usuń
  9. Witaj, już zaczęła się martwić tą przedłużającą się "przerwą na burzę". Czytam i buzia mi się otwiera O!. Zapewne nie wszystko do końca zrozumiałam.. Twe słowa poruszyły ukrytą strunę odwiecznego niemal marzenia o samotności lesie i tej wielkiej ciszy wypełnionej czymś nienazwanym. Twoje słowa stają się nie tyle inspiracją co jakby znakiem na szlaku. Marzeniem swym niczym depozytem w banku wspierać śmiem Twoje odnajdywanie ścieżek, które od dawna już ścielą się u Twych stóp.
    Chyba też trzeba by skupić się i nieco przetrzepać tą wewnętrzną moją "zagrodę" Dziękuję Ci, Utygan i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Annael, czym my, ludzie, byli byśmy bez marzeń :)
      Marzenia to osnowa rzeczywistości.
      Bądź szczęśliwa.

      Usuń
  10. Diament, diament, już przebłyskuje...
    PS. Co to jest witarianizm? Coś jeszcze ściślejszego niż dieta weganów?

    OdpowiedzUsuń
  11. Wow! Pozbycie się kóz i codziennych obowiązków to jak rzucenie pracy: cały czas wolny, 24 h na dobę. (I rodziny – jeszcze wcześniej.) Nic nas nie trzyma na miejscu, możemy wyruszyć w pielgrzymki i przybrać pomarańczową szatę sannyasina. Koniec obowiązków światowych, możemy się zająć własnym życiem duchowym.
    Lecz trzeba dużej dyscypliny, by nie zgnuśnieć. W buddyźmie mamy prawo do pustelni dopiero po dobrym przeszkoleniu w klasztorze. Tam nam nadają dobre informacje i programy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To że nie ma zwierząt, nie znaczy że nie ma pracy :) Jest i to dużo, nawet bardzo dużo. Gdybym jak piszesz wyruszyła na pielgrzymki, co jest dla mnie dość szokująca propozycją i zajęła się 24 na dobę "rozwojem duchowym", umarła bym z głodu, a na dodatek zamarzła bez opału w zimie :) Nie pomogła by mi pomarańczowa szata.
      Myślę też, że jest trochę na odwrót z tym rozwojem duchowym. To nie my rozwijamy ducha, ale dorastamy do niego. My jako istoty z krwi i ciała możemy jedynie uczyć się opanowywania naszych instynktów i emocji, by uzyskać harmonię całej naszej istoty, tej fizycznej i niefizycznej.
      Jeden potrzebuje szkolenia i narzuconej dyscypliny by nie zgnuśnieć, a inny używa do tego życia. Jedni potrzebują pozwolenia by być pustelnikiem, a inni po prostu się nimi stają, bo nikogo nie muszą pytać o pozwolenie.
      Tak różnorodni są ludzie i każdy ma prawo by dokonywać własnych wyborów, lub zdać się na cudze przewodnictwo.
      Witarianizm to po prostu jedzenie na surowo.
      Pozdrawiam Nino

      Usuń
  12. Usłyszałam kiedyś w medytacji silny po prawej stronie (ważne prawa nie lewa) głos - "zajmij się wolnym umysłem" - jakże często umyka mi ten przekaz, ta droga, to wołanie. Najpierw było co to jest umysł? Potem zauważanie wszystkich nawyków, przyzwyczajeń, karuzela z której ogromnie trudno wyskoczyć. Zrozumiałam Cię bardzo bardzo dobrze. Teraz się czuję się bardziej wolna mniej ograniczona: powinnam, muszę, czas leci ucieka, i mimo że czasem patrzę na wypieszczone "wylizane" działki sąsiadek i porównuję do mojej, na której przydrożne "chwasty" rosną silne i mocne:) a wtedy myślę - a ja mam czas, na cudowną chwilę wpatrzenia w siebie, siedzę sobie i słucham jakie myśli powodują że latam dookoła własnego pępka? Jestem i czuję ciszę wieczorną i tę szczególną moc jaka się w tym czasie gromadzi. Ale tak mało jeszcze wiem co to jest umysł i w jaki sposób można zapanować nad chaosem wewnętrznego dialogu? Ale się rozpisałam i dobrego wszystkiego dla Ciebie, realizacji tego co ważne na Drodze.

    OdpowiedzUsuń
  13. "Zajmij się wolnym umysłem" :)
    Wspaniała wskazówka, która zdopingowała Cię do poszukiwań i pytań. Współczesny świat niewoli umysł, zajmując go milionem nieistotnych szczegółów, wprowadzając go w ruch jak chomika w bębenku-karuzeli.
    Myśli biegną, biegną coraz szybciej, a ciągle w tym samym miejscu. Takie są cechy systemu, wdrukowującego nam schematy dla siebie korzystne, miedzy innymi praca dla konsumpcji. Wszystko się musi kręcić coraz szybciej i szybciej, pod presją strachu przed niedostatkiem. Tylko w ten sposób generujemy dochód dla systemu, podtrzymujemy jego istnienie.
    Jest to specyficzny rodzaj niewolnictwa, spowodowany wychowaniem w takim schemacie i ograniczeniem jakości kształcenia do poziomu korzystnego dla systemu.
    Jeśli dzieje się to powoli, przez pokolenia, ludzie sami już wychowują dzieci tak, by pasowały do systemu.
    Jednak wszystko to tkwi w umyśle, to umysły kształtują taką rzeczywistość. Zajmij się wolnym umysłem :) Użyj go do tego, do czego jest przeznaczony człowiek z własnej natury :)
    Przetłumaczyłam kiedyś z rosyjskiego zabawną, ale mądrą powiastkę o wiewiórkach, spróbuję ją odnaleźć i zamieścić na blogu.
    Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
  14. Utygan,podczytuję Cie od jakiegoś czasu, zawsze po cichutku.
    Ale teraz muszę pozostawić ślad : muszę podziękować za ten wpis. Sama jeszcze do niedawna miałam kózki, sprzedałam, bo doszłam do podobnych wniosków jak Twoje. Brakowało mi czasu dla Córek, dla siebie, na swoje małe przyjemności i zainteresowania.
    Praca przy zwierzętach u mnie "obrosła" w rutynę, ciągłe zdenerwowanie, niepotrzebną bieganinę.
    Nie było w niej żadnej przyjemności, choć kozule moje kochałam bardzo i żal mi było gdy koziarnia opustoszała. Ale wiem, że podjęłam dobra decyzję - odpoczęłam, nie ma już tego poddenerwowania, bieganiny. Mam czas i jestem szczęśliwa.
    Jeszcze raz dziękuje :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Artambrozjo, dziękuję za wpis. Życie to ciągłe wybory lepszych dróg. Doświadczanie tego daje satysfakcję.
      Obie doświadczyłyśmy czym jest hodowla zwierząt gospodarskich i wybrałyśmy, by tego nie robić więcej.
      Pozdrawiam :)

      Usuń