piątek, 13 grudnia 2013

Mata z rdestowca japońskiego

Zabrałam się dzisiaj za zrobienie maty na ścianę kuchenną z suchych pędów rdestowca japońskiego. Ścięłam je w listopadzie i zaniosłam do domu żeby wyschły. Zawsze działały mi na wyobraźnię, bo przypominają budową pędy bambusa, są puste w środku i lekkie, a wczesne deszcze nadały im barwę czekoladową.
Mata gotowa, zajmuje spory kawał ściany i wiszą na niej sznurki suszonej papryki, czosnku, pędy suszonego kopru powiązane w pęczki końskie ogony z włókien rafii. (Rafii używam do wiązania ziół w pęczki do suszenia).
Znajdzie się na niej miejsce na świąteczną zieloną gałązkę.
W sezonie mata będzie służyć jako podręczna suszarka do ziół.
Mata nie jest taka piękna, jak sobie ją wyobrażałam przystępując do pracy, ale jest ładna i ma w sobie coś.

Przechodzę odwyk od kawy, nie piję jej wcale. Minęło już kilka dni ze złym samopoczuciem, kiedy dokładnie nic mi się nie chciało robić i dziś właśnie przeszło, mam nadzieję, że trwale.

Sprzątanie ganku z rupieci, pieczenie chleba (w elektrycznym piekarniku) oraz wiązanie maty zabrało mi czas do późnego wieczora, kiedy to postanowiłam rozpalić wreszcie w piecach, najpierw kuchenny.

Żeby wyczyścić dokładnie wnętrze zdjęłam fajerki i odeszłam żeby umyć i napełnić zdjęty gar wodą. Kiedy po chwili odwróciłam się i spojrzałam na płytę pieca, zobaczyłam wystający z otworu po fajerkach wielki  bąbel w kolorze popiołu.
Umysł ześwirował na chwilę, próbując dopasować to coś do wszelkich znanych mu zjawisk, po czym odpuścił sobie i podeszłam ostrożnie dotknąć to nieruchome coś. Było futrzane i nabite popiołem. Macejko :)
Spróbowałam go wywlec przez otwór w płycie, ale nie dał się, sam wylazł drzwiczkami od pieca uwalony sadzą i popiołem, strząsnął z futerka to co się dało i spojrzał na mnie niewinnie... Bardzo niewinnie...

Złapałam łotra i wyczesałam co się da miotłą z sorgo, co mu się o dziwo baaardzo podobało, po czym brudas poleciał rozrabiać dalej, bo rozrabia ostatnio okropnie.
Najlepsza jego zabawa to "złap mnie na stole" i nawet oberwanie ścierką nie jest go w stanie zniechęcić.

Z ciekawych rzeczy jakie ostatnio wypróbowałam, to mycie głowy sodą.
Tak, samą sodą. Ile człowiek się nakombinuje, zanim sięgnie po coś najprostszego pod słońcem, co zawsze było pod ręką i okazało się najlepsze pod względem efektów i ceny.
Soda się nie pieni. Nasypuje się jej na rękę, dodaje nieco wody żeby uzyskać papkę i tym się myje zamoczone woda włosy.
Trzeba dokładnie wymasować palcami skórę głowy i włosy na całej długości. Soda nie robi tego, co nam się kojarzy z myciem, czyli piany, jednak efekt mycia jest doskonały. Czytałam że otwiera łuski włosa, dzięki czemu można dokładnie pozbyć się z włosów resztek kosmetyków (jeśli ktoś używa) i zanieczyszczeń.
Po umyciu trzeba spłukać głowę najpierw samą wodą, a potem wodą z octem, najlepiej jabłkowym, lub sokiem z cytryny. Kwas zobojętnia odczyn zasadowy sody i zamyka łuskę włosa.

Powiem wam tak: wrażenie czystości nienaganne, włosy lśniące i ciężkie, lejące, łatwo się rozczesują.
Zniknął efekt pierzenia się i wypadania włosów, który zawsze miałam po szamponach i nieco mniej po szarym mydle.
Musze jednak uprzedzić, że czytałam o tym, że mycie włosów sodą jest chwilą prawdy.
Włosy zniszczone farbowaniami i chemicznymi odżywkami, po dokładnym oczyszczeniu sodą pokazują jakie naprawdę są, co nie zawsze może się podobać.


8 komentarzy:

  1. Też kiedyś chciałam odstawić kawę ale mi się smutno robi na samą myśl, bo bardzo kawę lubię. No i piję dalej z tym, że słabiutką...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rdestowiec? Co to? dobra, sama poszukam. A pastel do farbowania na niebiesko to Isatis Tinctoria. Używa się go fermentowanego i podobno mocno śmierdzi w czasie tej fermentacji. Zainspirował mnie Twój post i dałam temu wyraz u siebie, zbierając do kupy wszystkie naturalne środki myjące i czyszczące, których używam z sukcesem. Sody też spróbuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już się napaliłam podczas lektury, że będę myć włosy sodą (bo od szamponów, to tylko suche i sztywne się robią), a tu na końcu dodatek, że z farbowanymi uważać :-(
    Trzeba siebie pokochać ze szczypiorkiem na głowie...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myj w orzechach piorących - tu nie ma przeciwwskazań :)

      Usuń
  4. Jagodo, można także dostać krzewy indygowca podobno, do farbowania na niebiesko.
    A co do mycia głowy sodą, próba nie zawadzi, to nie jest nieodwracalne ;) Orzechy piorące to też alternatywa, albo mydlnica. Mydlnicy nie próbowałam, najpierw muszę ją rozmnożyć zanim będę korzystać z kłączy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja dawno juz przestałam używać szamponów , a włosy myję mydłem naturalnym, piore w orzechach pioracych i wszystko czyszczę pasta z sody i octu, lub samym octem. Włosów sodą jeszcze nie myłam, ale wypróbuję.
    Radosnych świat zyczę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Najserdeczniejsze życzenia świąteczne ślę; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozpaliłaś moją wyobraźnię tą matą rdestowcową, jak to wygląda? szkoda, że Twój blog bez zdjęć :( Moje patyki puste w środku to mieszkanka dla ogrodowych owadów .

    OdpowiedzUsuń