Zabrałam się dzisiaj za zrobienie maty na ścianę kuchenną z suchych pędów rdestowca japońskiego. Ścięłam je w listopadzie i zaniosłam do domu żeby wyschły. Zawsze działały mi na wyobraźnię, bo przypominają budową pędy bambusa, są puste w środku i lekkie, a wczesne deszcze nadały im barwę czekoladową.
Mata gotowa, zajmuje spory kawał ściany i wiszą na niej sznurki suszonej papryki, czosnku, pędy suszonego kopru powiązane w pęczki końskie ogony z włókien rafii. (Rafii używam do wiązania ziół w pęczki do suszenia).
Znajdzie się na niej miejsce na świąteczną zieloną gałązkę.
W sezonie mata będzie służyć jako podręczna suszarka do ziół.
Mata nie jest taka piękna, jak sobie ją wyobrażałam przystępując do pracy, ale jest ładna i ma w sobie coś.
Przechodzę odwyk od kawy, nie piję jej wcale. Minęło już kilka dni ze złym samopoczuciem, kiedy dokładnie nic mi się nie chciało robić i dziś właśnie przeszło, mam nadzieję, że trwale.
Sprzątanie ganku z rupieci, pieczenie chleba (w elektrycznym piekarniku) oraz wiązanie maty zabrało mi czas do późnego wieczora, kiedy to postanowiłam rozpalić wreszcie w piecach, najpierw kuchenny.
Żeby wyczyścić dokładnie wnętrze zdjęłam fajerki i odeszłam żeby umyć i napełnić zdjęty gar wodą. Kiedy po chwili odwróciłam się i spojrzałam na płytę pieca, zobaczyłam wystający z otworu po fajerkach wielki bąbel w kolorze popiołu.
Umysł ześwirował na chwilę, próbując dopasować to coś do wszelkich znanych mu zjawisk, po czym odpuścił sobie i podeszłam ostrożnie dotknąć to nieruchome coś. Było futrzane i nabite popiołem. Macejko :)
Spróbowałam go wywlec przez otwór w płycie, ale nie dał się, sam wylazł drzwiczkami od pieca uwalony sadzą i popiołem, strząsnął z futerka to co się dało i spojrzał na mnie niewinnie... Bardzo niewinnie...
Złapałam łotra i wyczesałam co się da miotłą z sorgo, co mu się o dziwo baaardzo podobało, po czym brudas poleciał rozrabiać dalej, bo rozrabia ostatnio okropnie.
Najlepsza jego zabawa to "złap mnie na stole" i nawet oberwanie ścierką nie jest go w stanie zniechęcić.
Z ciekawych rzeczy jakie ostatnio wypróbowałam, to mycie głowy sodą.
Tak, samą sodą. Ile człowiek się nakombinuje, zanim sięgnie po coś najprostszego pod słońcem, co zawsze było pod ręką i okazało się najlepsze pod względem efektów i ceny.
Soda się nie pieni. Nasypuje się jej na rękę, dodaje nieco wody żeby uzyskać papkę i tym się myje zamoczone woda włosy.
Trzeba dokładnie wymasować palcami skórę głowy i włosy na całej długości. Soda nie robi tego, co nam się kojarzy z myciem, czyli piany, jednak efekt mycia jest doskonały. Czytałam że otwiera łuski włosa, dzięki czemu można dokładnie pozbyć się z włosów resztek kosmetyków (jeśli ktoś używa) i zanieczyszczeń.
Po umyciu trzeba spłukać głowę najpierw samą wodą, a potem wodą z octem, najlepiej jabłkowym, lub sokiem z cytryny. Kwas zobojętnia odczyn zasadowy sody i zamyka łuskę włosa.
Powiem wam tak: wrażenie czystości nienaganne, włosy lśniące i ciężkie, lejące, łatwo się rozczesują.
Zniknął efekt pierzenia się i wypadania włosów, który zawsze miałam po szamponach i nieco mniej po szarym mydle.
Musze jednak uprzedzić, że czytałam o tym, że mycie włosów sodą jest chwilą prawdy.
Włosy zniszczone farbowaniami i chemicznymi odżywkami, po dokładnym oczyszczeniu sodą pokazują jakie naprawdę są, co nie zawsze może się podobać.
Też kiedyś chciałam odstawić kawę ale mi się smutno robi na samą myśl, bo bardzo kawę lubię. No i piję dalej z tym, że słabiutką...
OdpowiedzUsuńRdestowiec? Co to? dobra, sama poszukam. A pastel do farbowania na niebiesko to Isatis Tinctoria. Używa się go fermentowanego i podobno mocno śmierdzi w czasie tej fermentacji. Zainspirował mnie Twój post i dałam temu wyraz u siebie, zbierając do kupy wszystkie naturalne środki myjące i czyszczące, których używam z sukcesem. Sody też spróbuję :)
OdpowiedzUsuńJuż się napaliłam podczas lektury, że będę myć włosy sodą (bo od szamponów, to tylko suche i sztywne się robią), a tu na końcu dodatek, że z farbowanymi uważać :-(
OdpowiedzUsuńTrzeba siebie pokochać ze szczypiorkiem na głowie...
Pozdrawiam.
Myj w orzechach piorących - tu nie ma przeciwwskazań :)
UsuńJagodo, można także dostać krzewy indygowca podobno, do farbowania na niebiesko.
OdpowiedzUsuńA co do mycia głowy sodą, próba nie zawadzi, to nie jest nieodwracalne ;) Orzechy piorące to też alternatywa, albo mydlnica. Mydlnicy nie próbowałam, najpierw muszę ją rozmnożyć zanim będę korzystać z kłączy.
Ja dawno juz przestałam używać szamponów , a włosy myję mydłem naturalnym, piore w orzechach pioracych i wszystko czyszczę pasta z sody i octu, lub samym octem. Włosów sodą jeszcze nie myłam, ale wypróbuję.
OdpowiedzUsuńRadosnych świat zyczę!
Najserdeczniejsze życzenia świąteczne ślę; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńRozpaliłaś moją wyobraźnię tą matą rdestowcową, jak to wygląda? szkoda, że Twój blog bez zdjęć :( Moje patyki puste w środku to mieszkanka dla ogrodowych owadów .
OdpowiedzUsuń