Dni znowu biegną szybko. Wiosenne miesiące ciągnęły się długo, lipiec umiarkowanie szybko, a sierpień strzelił z bata- ledwie się rozpoczął już ma zamiar się skończyć.
Pracy jak zwykle wiele. Przykładowo dzisiejszy dzień: obrządzenie kóz z samego rana, nakarmić koty (któż by śmiał zapomnieć :) Barbarzynka udaje się na polowanie, Macejko też, tyle że obiektem łowów jestem ja. Zaczyna z samego rana wizytując oborę podczas dojenia kozy. Łazi po deskach boksów, zasiada na słupku obok swojego kumpla kozła Darusia i czeka na mleko. Koza Lalka obserwuje go jak zahipnotyzowana.
Po dojeniu ściągam kociego zbója ze słupka, daję kozom siana i idziemy do domu na rzeczone śniadanie.
Potem biorę kosę i dokaszam na pastwisku wczorajsze kozie niedojadki i wyprowadzam kozy na pastwisko. Nie jest ogrodzone,a wkoło wiele miejsc gdzie normalna koza znajdzie wiele drzewek owocowych, posadzonych kwiatków (ukochane zajęcie Lalki, ukraść po drodze choć kwiatek), więc musze je palikować. Z kozami żeden kłopot- wystarczy poprowadzić Wańdzię, a Lalka grzecznie idzie. Inna sprawa z Darusiem który ma nieco kłopotów z kojarzeniem, wyrośnięte rogi i od niedawna zaczął woniać jak cała kozia perfumeria. Czuć go silnie wkoło na 100 metrów. Po każdej operacji wyprowadzania go z koziarni i palikowania idę zmyć z siebie zapach. Wyprowadzanie Darusia to cała zabawa. Trzeba mieć kilka słodkich jabłek w kieszeni i gdy przychodzi mu do głowy wypróbować na mnie swoje rogi, rzucam jabłuszko na ziemię dla odwrócenia uwagi. Zajmuje się jabłkiem, zapomina o co mu chodziło i grzecznie idzie dalej. Operację powtarza się przy wbijaniu palika i jeszcze raz przy wyciąganiu palika z ziemi gdy wieczorem wracamy do koziarni.
Potem do godziny pierwszej lub drugiej pracuję w ogrodzie, dziś oczyszczanie poletka truskawek i następnego kawałka ziemi po ogórkach i czarnuszce z przeznaczeniem na podniesione grządki.
(Najpierw kładzie się warstwę obornika- u mnie koziego, potem grubą warstwę zielonego swieżo skoszonego, a ja koszę niekwitnące pokrzywisko, wszystko przykrywa się warstwą słomy. Taka kanapka u mnie ma nieco więcej grubości niż 50cm i jest przeznaczona pod ziemniaki. Można w nich sadzić też dynie, cukinie, ogórki, pomidory, selery).
Po 14 zostawiam prace ziemne, idziemy z Macejkiem do domu cos szybko zjeść a potem zabieram się za zbiory. Dziś odwiedziłam zarośnięte malinisko i na szybko przyniosłam miskę malin. Trzeba ubrać tam gumowce, bo wszedzie pełno mrowisk.
Malinisko jesienią przeniose bliżej domu. Dozbierałam następną partię śliwek węgierkowatych- słodkie jak miód. Bedę z nich robić powidła, a część z wczoraj już się suszy. Potem wzięłam dużą miskę na czarny bez i kosę na pokrzywy, zeby móc dojść do tych bzów. Koszenie i zrywanie zajęło czas do 16.
Wszystkie prace w ogrodzie i przy zbiorach wizytuje Macejko. Dogłębnie rozumie ideę grzebania w ziemi i musi mi mocno współczuć, że nie mogę się zdecydować na żadne miejsce. On wygrzebuje dziurkę w ziemi i siusia, a ja grzebię pół dnia i nic ;)
Macejka mam na plecach przy plewieniu, ćwiczy na mnie napady ninja z krzaków i drzewek, krzyczy głośno jak się zagapi i mnie zgubi. Co jakiś czas prosi na rączki. Chodzi za mną tam i spowrotem po całym gospodarstwie i wszędzie znajdzie sobie jakieś zajęcie. Lubi obserwować kozy w oborze i przy pasieniu- tak samo łaciaty jak one. Rwał ze mną czarny bez- chodząc po krzewach i drzewkach.
Barbarzynka co jakiś czas przynosi pod próg mysz z pola i woła Macejka. Biegnie wtedy łobuz na złamanie karku.
Wypestkowanie zebranych śliwek i obranie widelcem kuleczek bzu z baldachów (z Macejkiem owiniętym wokół karku) zajęło z godzinę, a potem rozpalenie w piecu i postawienie garnków-jednego ze śliwkami, a drugiego-pięciolitrowego z owocem bzu, miską malin i kilkoma spadami antonówki, dla dodania charakteru sokowi.
Kozy zaczęły się już denerwować na pastwisku więc dokładam więcej do pieca by nie wygasło i idę po kilka słodkich jabłuszek ;)
Najpierw w swoim boksie ląduje Daruś. Nie pozwala mi już wchodzić do swojego boksu, więc uwiazuję go (muszę, bo rozwała rogami wszystkie przegrody)sposobem. W przejściu rzucam na ziemię słodkie jabłuszko (nie za małe, żeby miał się czym zająć) wchodzę do boksu, przewlekam linkę Darusia przez kółko na ścianie, wychodzę na przejście i przewlekam linkę przez drugie kółko. Wtedy ciągnąc za linkę i za pomocą jabłuszka rzuconego do boksu, skierowuję go na miejsce. Linkę wiążę do kółka w przejściu.
Kozy w tym czasie wrzeszczą na pastwisku ile pary w płucach, bo Darusia nie ma. Z nimi nie ma kopotu. Odpinam z linki Lalę, biorę za obrożę Wańdzię i spokojnie idziemy do koziarni.
Towarzystwo w boksach, jedzonko dorzucone, lecę do kuchni w garnkach pomieszać. Za dużo nasypane w garnku z czarnym bzem, bo po ogrzaniu zawartość prawie po brzegi, więc ostrożnie mieszać i pilnować. Zawrzało, można odstawić i przykryć. Mam już dość mleka na ser, więc wstawiam je na płytę, zrobię indyjski ser- panir. Zamarzyło mi się coś ciepłego zjeść. Idę po paprykę i pomidory do ogrodu, nastawiam na kuchni leczo,w garnku dusi się już komplet warzyw, ser odcieka w ściereczce. Teraz idę wydoić Wańdzię- przy pomocy ninji Macejka oczywiście.
Kozie damy znów znalazły sposób by wyleźć z boksu, a ja koziarnię i wszystkie bramki zostawiłam otwarte. Czasem się zastanawiam czy któraś z nich nie była we wcześniejszym wcieleniu uczniem Houdiniego. Idę ścieżką do koziarni, a zza wrót wygląda zabawna morda Wańdzi. Sprawdzam odruchowo kwiatki przy bramce. Same liście, kwiatów brak. Lalka wmłóciła. Smakują jej płatki aksamitek.
(Swojego czasu wciągnęła w ten sposób czubek Katalpy- przesadziłam szybko drzewko w mniej oczywiste dla kóz miejsce. Zrobiło sobie czubek z bocznego odrostu). Dobrze że nie wybrały się na dłuższą przechadzkę po ogrodzie ;)
Grzecznie idą za mną do boksu. Wańdzia sama ustawia się na swoim miejscu do dojenia, a Lalka obserwuje wyczyny Macejka na krawędziach desek.
Daję kozom dokładkę na wieczór, zamykam DOKŁADNIE I JESZCZE RAZ SPRAWDZAM boks Lalki i Wańdzi, zamykam koziarnię. Z Macejkiem na ramieniu i garnuszkiem mleka w ręku idziemy do domu. Ja pomieszac w garnkach, a Macejko na miseczkę mleka i kocie chrupki. I jak się okazało na mysz od Barbarzynki. Mocna kolacja.
Mieszanie w garnkach i porządkowanie kuchni kończę nieco po 20, na dogasającym piecu zostają tylko śliwki i gar z wodą na mycie.
Ja z miseczką leczo idę do pokoju, włączam kompa i odpowiadam na pocztę, piszę posty. Macejko chce chlebka i trochę leczo ode mnie. Daję mu do jego miseczki. Potem zasypia mi na kolanach, a ja piszę, piszę, piszę..... jest już 23.40 kiedy klikam: wyślij posta
Nie umiem ustawić czasu na blogu. Wpisuje jakieś dziwne godziny, ale to chyba nie ma większego znaczenia.
Czas się umyć i spać.
Bardzo pracowite te Twoje dni i zazdroszczę zdrowia i kondycji. A u mnie remont, wycinanie drzew, przygotowywanie drewna i miejsca na ogród niby też nie próżnuję ale tak sobie obowiązku ustawiam, żeby nie pracować fizycznie zbyt długo bo mój kręgosłup by tego pewnie nie wytrzymał...Bez u mnie jeszcze nie całkiem dojrzał i zerwę go chyba dopiero w piątek. Będzie nalewka...Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie i pełnym zycia stylem opisałaś swój dzień Utygan.Masz mnóstwo roboty, ale widać, ze robisz to, co lubisz a wiec taka praca męczy o wiele mniej, niż przymuszona i zmudnie nudna, jak np. w wygodnym i cieplutkim biurze. My, osiedleńcy z miasta potrafimy docenić taka właśnie prace na swoim. Kiedy tylko pory roku oraz rzeczywista potrzeba nadaje im rytm. I robi sie wszystko co istotne. We własnym tempie i zgodnie z nastrojem, samopoczuciem oraz aktualną koniecznoscią.A ziemia i zwierzęta odwdzieczaja sie dobrymi plonami, przywiazaniem, ufnością.
OdpowiedzUsuńZ przyjemnoscia czytam o Twoich kozach i kotach, bo i u mnie takie huncwoty i zamieszania z nimi co nie miara, jak z małymi, psocącymi dziećmi.
Serdecznie Cię pozdrawiam z mojej podkarpackiej wioski i kolejnego dobrego dnia życzę!:-))
Dziękuję tutaj za długi wpis na forum anastazja.org (dziś godz.11) -tam jestem jako buntownik usuwany regularnie przez admina. Wiele z opisywanych przez Ciebie obrazków znam ze swojego życia. Serdeczności.
OdpowiedzUsuńDzień za dniem wykonujemy to co niezbędne i zawsze się wydaje, że pomiędzy te wszystkie prace uda się wkręcić jeszcze coś innego... Zwykle znów przesuwa się te prace na "jutro" :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Witaj! Strefę czasową ustawiasz w zakładce ustawienia - język i formatowanie (żeby było śmieszniej). Ja tez długo nie wiedziałam jak i pokazywało mi czas południowego pacyfiku. Az przypadkiem wlazłam.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńPracowity i owocny dzien:) Ale nie ma nic lepszego jak satysfakcja z dobrze wykorzystanego czasu:)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za komentarze i przepraszam że nie odpisywałam tyle czasu, Czasem tak mam, że nie potrafię się zmusić do jakiegokolwiek pisania, to znaczy jest to inaczej: Pisze zwykle z wielką przyjemnością, ciesze się pisaniem, ale czasem przychpodzi moment, kiedy nie moge po prostu nic napisać,. Być może to nawał pracy i zmęczenie po całym dniu zajęć to sprawiają.
OdpowiedzUsuńWłaśnie mi chyba minęło.
Usunęłam komentarz Timemimi pisany po chińsku, ponieważ był reklamą, a nie osobistym wpisem. Wybacz Timemimi, o ile nie jesteś automatem ;)
Pozdrawiam Was Kochani serdecznie i jeszcze raz prosze o wyrozumiałość :)