poniedziałek, 5 listopada 2012

Pojedynki i spotkania

Wczoraj nareszcie dotarł zapowiadający się od kilku tygodni fachowiec od pieców i na nowo osadził drzwiczki do pieca kuchennego. 
Dziś napaliłam pod płytą, a teraz na jeszcze cieplej blasze rozsypałam pokrojone jabłka do suszenia. Pachnie.
Także wczoraj wieczorem w napadzie pracoholizmu popełniłam czapkę na drutach ze znalezionego kłębka włóczki. Granatowa.
Druty nie wymagają uwagi. Palce uczą się wzoru i można odpłynąć, pożeglować w inne swiaty.
Czego to ja nie zdołałam nauczyć się w czasie mojego życia?
Haftowanie......
Było lekarstwem na wrodzoną niecierpliwość. Zadałam je sobie z rozmysłem i premedytacją. Czysta kanwa i wzory liczone, w dwudziestu paru kolorach.
Późne wieczory z igłą, plątaniną barwnych nici, płótnem i wzorem na kartce.
Po kilku mniej skomplikowanych robótkach, kiedy moje podwójne krzyżyki stawiane igłą były równe i jednolite, wybrałam  bardzo dużą pracę, skompletowałam nici i zaczął się pojedynek ze sobą na wolę, wytrwałość i koncentrację.
Wzory drukowane kolorami na kanwie są proste, bo stawia się krzyżyki bez namysłu.
Czysta kanwa i wzór liczony, wymaga policzenia ile krzyżyków w danym kolorze należy postawić.
Pomyłka o jeden krzyżyk (a jest ich tysiące), skutkuje rozjechaniem się całego obrazu. Żeby to naprawić, trzeba znaleźć wadliwy krzyżyk (porównując z wydrukiem czasem kilkaset krzyżyków) i.....spruć wszystko do tego miejsca. Czasem było dużo wyciągania nici, bo byłam świeżynką w haftowaniu.
Walczyłam z wielkim obrazem róż w koszu i ze sobą późnymi wieczorami po pracy i obowiązkach domowych, przez ponad dwa miesiące.
Koncentracja, wytrwałość, dokładność, cierpliwe (z uporem muła), wracanie do miejsca błędu i siła woli, by mimo wszystko pracę dokończyć. Idealnie i czysto.
Często widziałam, jak gasły ostatnie światła w oknach osiedlowych bloków.
Wreszcie przyszedł finał. Święto postawienia ostatniego krzyżyka.
I wiecie co?
Nie postawiłam go. Z premedytacją zostawiłam puste miejsce. Mój osobisty podpis, ziarenko, zalążek czegoś, co nie należy do schematu.
Obraz podarowałam komuś z jakiejś tam okazji, bo nie haftowałam by go mieć. Obraz był drogą, nie celem. Sam w sobie nie był ważny.

Teraz wreszcie nadeszło od lat umawiane spotkanie twarzą w twarz ze sobą, w samotnej zimowej Ciszy.
Luta Zima jest moją matką, wtedy narodzę się kolejny raz.


3 komentarze:

  1. Nie raz próbowałam różnych prac i czynności tylko po to, by się przekonać, że potrafię. Nie jestem osobą cierpliwą, muszę widzieć jak najszybciej efekt swojej pracy, dlatego wolę szyć niż robić na drutach, malować niż haftować - jednak próbowałam wszystkiego. Podziwiam to, że zadałaś sobie takie ćwiczenie charakteru. Życzę Ci ciepłego zimowania i pogody nie tylko za oknem.

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja, jak "Archanioły i Ludzie" podziwiam takie ćwiczenie charakteru. W tych spotkaniach z samą sobą, w tym przeglądaniu sie w lustrze nie zawsze widzę to, co chciałabym widzieć. Ale wciąż próbuję wejść na troszkę wyższy szczebelek, mimo potknięć i nieuniknionych rozczarowań.
    Też jestem zimowa - z urodzenia i usposobienia. Bliski mi jest spokój śnieżnego pejzażu za oknem. To ciche skupienie i niezakłocone niczym zastanowienie.
    Zapraszam serdecznie - zajrzyj do mnie na bloga i zobacz, czy choć trochę bliski Ci jest mój sposób patrzenia na świat...
    Dobrego dnia Utygan

    OdpowiedzUsuń
  3. Archanioły i Ludzie, też mi nieobce jest próbowanie wielu rzeczy, by przekonać się, że potrafię. Jednak szycia zdecydowanie nie lubię, wolę druty, bo pozwalają zająć część umysłu która zazwyczaj przeszkadza w swobodnym żeglowaniu gdzie dusza poniesie.
    Ta dokuczliwa część musi dbać, by wzór wyszedł prawidłowo, liczyć oczka i takie tam :)

    Olu, sądzę że nie musisz byc sobą rozczarowana. Ważne by wiedzieć jaka jesteś, żyć z sobą w zgodzie i czerpac z tego radość. Ideały są mitem.
    Każdy ma swój cień, ale wypierając się go, udając ze nie istnieje, daleko się nie zajedzie.
    I nie chodzi o to, by sie cienia pozbyć, bo to niemożliwe, ale o to, by zaistniał w twojej świadomości taki jaki jest, bez oceniania.
    To jak In i Jang. Bez tego życie nie istnieje.
    Z przyjemnością bedę zaglądać na Twojego bloga.

    Pozdrawiam was obie serdecznie

    OdpowiedzUsuń