środa, 24 maja 2017

Swojskie mydełko


Mydła "sklepowe"  działają na mnie źle. Skóra po kilku myciach nabiera problemów estetyczno-bytowych i odczuwa dyskomfort.
Po szamponach "kupnych" garściami wyciągam włosy przy każdym czesaniu i to  tylko część problemów jakie występują u mnie od tych wynalazków.

Siłą rzeczy, aby uniknąć bezustannego cichego dyskomfortu ze strony ciała (to tak jak z ubraniową metką na karku, coś ci dokucza, ale nie wiesz co), zaczęłam eksperymentować z różnymi rodzajami "myjów" do ciała i włosów. Dłuższy czas do włosów używałam sody, potem mydlnicy, potem sody z mydlnicą, potem skusiłam się na orzechy piorace, jak była możliwość kupowałam manufakturowe mydła bez chemii, testowałam różne dziwne przepisy. Było o niebo lepiej.
W końcu odkurzyłam pojemniki z  wodorotlenkiem potasu, wyciągnęłam butelki z olejami, wagę kuchenną, rozpaliłam w piecu i stworzyłam swoje pierwsze mydło potasowe.
Mydło bardzo proste, bo tylko z oleju słonecznikowego, nierafinowanego oleju rzepakowego i odrobiny gliceryny.
(Nie będę podawać przepisu, bo jest ich pełno w internecie. Bardzo ładne, szczegółowe opisy).
Koniecznie chciałam potasowe, bo ono w przeciwieństwie do sodowego, odżywia i pielęgnuje skórę samo z siebie, nawet bez żadnych dodatków.
Jak wylewa się wodę z takim mydłem, rośliny potrafią wykorzystać to jako nawóz.
Można używać go jako bazę do oprysków ziołami.
Jest jak by to nazwać, no muszę użyć tego słowa :)- ekologiczne.

Swojskie mydełko ma bursztynowy kolor, konsystencję bardzo gęstej żelowej pasty, zapach dość przyjemny sam z siebie.
Jest bardzo skoncentrowane.
Do użytku do rąk rozrabiam w osobnym pudełeczku kilka łyżeczek pasty mydlanej z wodą, do takiej miękkości by dało się łatwo nabrać na palce do mycia i szybko się rozpuszczało.
Część zrobiłam z pilingiem makowym i dodatkiem miodu oraz wyciągu olejowego z lawendy, do mycia ciała.
Po myciu mydłem potasowym, jedynym odczuciem jest pełen komfort.
Skóra odżywa.
No i zrobiłam szampon. Dwie łyżeczki pasty mydlanej rozrobiłam w 300ml naparu ziołowego.
Nie miałam pojęcia, że to się tak bardzo będzie pienić na włosach.
Zapomniałam już, jak to jest, mieć pianę na włosach przy myciu, bo ani soda, ani mydlnica, ani orzechy piorace nie dają piany przy myciu włosów.
Do płukania uszykowałam wodę z octem czarnobzowym (Kwiat:)
Włosy po umyciu są świetne, żywe, nawilżone i sprężyste.

Jako płyn do mycia naczyń też jest ok, tylko do płukania dodaję nieco octu, żeby zneutralizować resztę mydła.
Naczynia są czyściutkie i lśniące.
(Mam bardzo twardą wodę, więc część mydła reaguje z minerałami i przechodzi w tzw. mydło nierozpuszczalne, które jednak rozpuszcza się pod wpływem kwasów. To dlatego kiedyś myto i płukano włosy w deszczówce, bo ona nie zawiera minerałów, jest bardzo miękka. Teraz jednak, nie wiem, kto by się odważył użyć deszczówki, więc trzeba dodawać ocet do płukania)
Pranie też wychodzi nieźle. Płukanie z octem.

Powolutku, po troszeczku współczesny świat wypychał mnie z uczestnictwa w coraz większych obszarach, bo nie jestem w stanie używać produktów jakie mi proponuje do jedzenia, kosmetyki, utrzymania higieny oraz zdrowia. Doświadczyłam pracy w trybie korporacyjnym, ale to było wyniszczające. Miałam kiedyś klucze do własnej przegródki w blokowisku-mrowisku sterowanym telewizyjną rozpiską.
Teraz nie płynę z głównym nurtem.
Nie stresuje mnie to, ale daje motywację do szukania innych rozwiązań i wypuszczania się w mniej uczęszczane ścieżki. A tam bywa bardzo ciekawie, zaskakująco  i  inspirująco :)



poniedziałek, 15 maja 2017

Magiczna rosa

wyjść o świcie stopą bosą
umyć się poranną rosą...

Magia rosy ma związek z magią wody, bo rosa to woda przecież, ale szczególna, woda z nikąd, skroplona z powietrza.
Sami rozumiecie, że znaczenie pierwszorzędne ma, gdzie rosa się skrapla, czy w czystych miejscach, np koło lasu i czystych łąk, jezior, czy w warunkach chemicznych upraw wielkoobszarowych, lub miejskich. Zaprogramowanie wody może być negatywne, albo uzdrawiające.
Ale to absolutna podstawa, tego pisać chyba nawet nie trzeba.
1. Rosa to woda strukturowana, przyswajalna natychmiast przez komórki ciała.
2. W zależności od roślin na jakich się skrapla, nabiera innych właściwości. Kiedyś, jako środek leczniczy była zbierana rosa z przywrotnika :)
3. Woda "zaszczepia się" programami substancji z jakimi się styka. Na tej zasadzie działa homeopatia, gdzie  rozcieńczenie substancji czynnej w wodzie jest takie, że badając ją chemicznie można nie znaleźć nawet śladu substancji leczniczej.
A jednak działa.
Wyobraźmy więc sobie, co płynie z kranów miejskich. Woda niby przepuszczona przez oczyszczalnie, chemicznie niby bez zarzutu, ale program jaki w sobie niesie to czysta destrukcja. Taka woda przekazuje swój program wodzie w komórkach ciał: naszych i naszych zwierząt. A komórki reagują na takie sygnały. Tak jak w homeopatii.
Homeopatyczny roztwór destrukcji.
4. Woda z rosy zmienia swoje właściwości, w zależności od pory.
-Wieczorna rosa uspokaja i wycisza, leczy nerwice, bezsenność, wygania koszmary
-Nocna rosa ma właściwości wody martwej, czyli pomaga oczyścić ciało z komórek chorych i nie rokujących. Odbiera energię.
Ma to znaczenie w leczeniu np raka skóry i innych. Okłady z takiej rosy odbierają energię guzom. Oczywiście w tym celu warto zebrać rosę np z glistnika lub roślin przeciwrakowych...
-Poranna rosa, tuż o świcie  i o pierwszych promykach słońca, witalizuje, rozgrzewa, odradza, odmładza.
Tak więc zbieramy rosę z wybranej zieleni (np koniczyna, perz itp) przeciągając po niej czyściutką tetrą, gazą, lub innym czystym naturalnym materiałem, ( np.len) , aż będzie mokra i ciężka, a potem obmywamy się tym, obmywamy i jasniejemy jak poranne słoneczko.
(te materiały prać bez chemii, w orzechach piorących lub mydlnicy, ew. w sodzie lub mydle potasowym)
Można  zbieranie rosy dodatkowo skojarzyć z fazami księżyca, żeby wzmocnić działanie, (np nocna rosa z ubywającego księżyca).
Oraz dołożyć intencje.
Wiem, wiem. Większość z Was jak słyszy że ma dołożyć intencje, od razu stwierdza, że to wszystko na nic.
Poczytajcie więc o eksperymentach z wodą pana Masaru Emoto.
Poza tym nie na darmo nasi szeptuni i szamani wybierali się przed świtem do źródła lub studni po Milczącą Wodę.
Szli w szamańskim ubiorze, z nie używanym nigdy nowiutkim naczyniem, nie wypowiadając nawet jednego słowa ani głosem, ani myślą, tak samo milcząco nabierali wodę i wracali o świtaniu do domu. Tam dopiero woda była zaklinana dla konkretnej osoby  i przekazywana do obmywania lub picia. Dziś powiedzieli byśmy, że programowana intencją uzdrowienia.
Aby program był czysty, Milczącą Wodę mógł przynieść tylko ktoś, kto potrafił dochować zasad.

Nabieram wodę w źródełku z wąwozu. Pachnie wilgotna żywa ziemia. Woda wymywa podłoże aż do łupków wapiennych. Jest krystaliczna, ze srebrnym, szlachetnym połyskiem. Lodowata.
Jestem w środku Ziemi, nade mną tylko niebo osłonięte młodymi, wiosennymi liśćmi na czubkach drzew. Idę chwilę ścieżką wydeptaną przez zwierzęta leśne, potem skręcam do domu.
Po drodze zabieram z ogrodu dwa czerwone ogonki liściowe rabarbaru.
Kroję je na drobno, dodaję łyżeczkę miodu, zalewam źródlanką i miksuję.
Witariański kompot.
Dla cierpliwych: można nie miksować, ale macerować w wodzie przez kilka godzin pokrojone drobno ogonki. najlepiej na słońcu, tak jak kwiatowe esencje Bacha :)
Ale ja nie byłam cierpliwa. Słoneczko wreszcie grzeje, a ja od rana kosiłam ręczną kosą. Chce się pić.
Wycinam przy okazji koszenia dorodne kępy szanty. Soczyste ciemnozielone łodygi z grubymi liśćmi przeznaczam do suszenia.
Podczas suszenia pachnie przepięknie,  jednak smak ma gorzki.
Gorzkie rośliny poprawiają trawienie, oraz działają na wątrobę i wydzielanie żółci. Szanta używana jest również przy astmie i chorobach układu oddechowego. Poprawia krążenie, rozgrzewa.