niedziela, 13 września 2015

Plony lata

Sporo czasu minęło od ostatniej relacji, więc najpierw o piecu.
Piec daje bardzo fajne ciepło. Inne nawet niż ciepło mojego byłego pieca kaflowego. Gorące cegły i glina emitują podczerwień nagrzewającą dom. Takie domowe słońce. Jest to ciepło inne niż kaloryferów, ponieważ nie nagrzewa bezpośrednio powietrza, lecz obiekty znajdujące się "w polu rażenia". Stąd stopy mam teraz ciągle gorące, a zawsze marzły. Bardzo miłe zaskoczenie.
Być może kaflowy nie dawał takiego dobrego ciepła choć bywał gorący, bo miał kafle pomalowane przez byłych właścicieli farbą olejną. Kilka warstw.

Piec nie jest żarłoczny, a po ok 2 godzinach palenia nie sposób dotknąć pierwszej komory, druga jest ciepła. Po zakończeniu dokładania, konsumuje jeszcze długo gorąco żaru i dopiero nabiera temperatury, a zarazem wyrównuje ją. Tego pieca nie wolno zakręcać zanim zje żar do końca, bo otrzymuje się węgiel drzewny.  Po 12 godzinach jest jeszcze gorący, a temperaturę ludzkiego ciała osiąga po ok 18 godzinach.
Narazie palę w nim raz na dobę z przerwami w cieplejsze dni, a na test mocniejszego rozgrzania drugiej komory przyjdzie czas, jak spadną temperatury. Będę palić w nim wtedy co 12 godzin.
Teraz chodzę po domu w koszulce i na bosaka, więc wystarczy.

Pomimo że nie jest to piec do gotowania, została wstawiona blacha żeliwna, która jest cały czas bardzo gorąca. Jeszcze kilka godzin od rozpalenia można powoli podgrzewać na niej jedzenie, a potem utrzymywać temperaturę, lub odparowywać powidła. Stoi tam gar z zawsze gorącą wodą do użytku domowego, oraz szklany dzbanek z wodą do picia. Fajnie zaparza się zioła, a herbata nie stygnie. Rano czeka ciepła woda do mycia.
Na szczycie pierwszej komory w kuchni, gdzie panuje mocne ciepło, urządziłam suszarkę na warzywa i owoce. Suszę teraz jabłka i pomidory. Cały szczyt komory zajmują trzy duże sita, jedno nad drugim, okryte gęstą muślinową firanką, żeby owocówki i inne latające stworzenia nie mogły się do tego dobrać. No bo się człowiek napracuje, a to przyleci i napaskudzi.
Maciusiowi udało się wytłumaczyć, że tam spał nie będzie.
Z nadejściem chłodniejszych dni i deszczów, Maciuś przestał wyglądać jak coś niedojedzonego przez mole i zapomnianego na strychu, a zaczął przypominać kota. Wyładniał, wygładził się i zaczął nabierać futra na nowy sezon, jak zwykle krótkiego na kilka milimetrów z tak gęstym podszerstkiem, że pewnie by nie przemókł wrzucony do wody.
W upalne lato futro miał wyskubane i nabite kurzem, a wojenne blizny i świeże rany nie dodawały mu urody.
Z ran na karku z ostatnich dni widać, że coś dużego próbowało go zjeść.

Ogród?
Ogrodu trochę się wstydzę, ale pocieszam się, że w to upalne lato nie ja jedna miałam trudności z pracą w takich temperaturach.
Pomidory? Poradziły sobie beze mnie. Nie podlałam ich wredna taka ani razu.
No ale jak pomidor ma konary grubości dziecięcego nadgarstka, to jakie ma korzenie?
W moim ogrodzie panowała w tym roku wolna amerykanka. Wygrały pomidory, wśród których świetnie dały sobie radę pory. Drugie miejsce przyznaję dyniom. Późno posiane, ale błyskają spod liści odcieniami miedzi, złotej żółci i zieleni.
One udusiły jarmuż, papryczki i troszkę ziół posianych w sąsiedztwie. Co tam się ulęgło, zobaczymy jak liście zaczną więdnąć, albo meteo postraszy przymrozkami.
Posiałam bezłuskową, uschiko kuri, piżmową i coś, czego nazwy nie pamiętam, mała, okrągła i pomarańczowa. Chyba amazonka.
Plonuje też patison, jakaś udana odmiana, bardzo smaczna. Duszony z cebulką i pomidorami jest wyjątkowo dobry.
Poza konkurencją jest cebula, ślicznie urosła, wielka jak w poprzednich latach, ale mało jej posadziłam, nie miałam przygotowanej ziemi. Rosła w truskawkach, a truskawki w połowie opędzlowały pędraki, potem pędraki załatwiła susza.
Mam dla truskawek już nowe miejsce, a na tym posadzę miętę, melisę i oregano. Pędraki nieszczególnie je lubią chyba. Miejsce dość pędrakowe jest.
Ogórki nieciekawie z powodu suszy.
Trochę ich jeszcze plonuje, więc spróbuję je ukisić bez gniazd nasiennych wspólnie z patisonem. To co dotychczas zebrałam, nadawało się do utarcia i zakiszenia na zupę, oraz zjedzenia na surowo. Wiele też zagapiłam z powodu pracy przy piecu, przecież zajęło to ponad miesiąc wyłącznej uwagi i solidnej pracy.
Kukurydza, o wstydzie jeszcze na grządkach, Będzie na suche ziarno.
Do marchwi, pietruszki i buraczków nie zagladałam, żeby im nie psuć homeostazy z chwastami ochraniającymi wilgoć. Podbierałam z brzeżku i wyglądają dobrze.
Teraz też nie odchwaszczam, bo już nie ma po co.
Można to nazwać "ogród dla leniwca" Po wiośnie nie robiłam w nim już nic, oprócz wynoszenia plonów.
A pomidory dały czadu :)
Te kilkanaście krzaków sprawiło mi masę radości, dając plony przepyszne i bogate. Jeszcze dziś (sobota) przyniosłam po trzech dniach nie zbierania ciutek ponad szesnaście kilo. W pełni sezonu na oko było to ponad 20 kilo co drugi-trzeci dzień.
Pierwsze owoce dojrzały około 20-go lipca, a z końcem lipca zaczęły wchodzić w pełnię owocowania, trwającą przez sierpień.
Przede wszystkim były jedzone na surowo. Jestem maniaczką pomidorów, a Iwi i Piotr którzy u mnie wtedy przebywali, a potem większość gości na szczęście także :)
Smak niesamowity. Na śniadanie do teraz jem około kilograma samych pomidorów posypanych lekko solą (na ten kilogram składają się dwa najładniejsze owoce). Samych, bez niczego. No czasem dodaję ząbek czosnku albo małą słodką cebulkę, i polewam olejem słonecznikowym, ale nic więcej, żadnego chlebka.
Pierwszeństwo przyznaję Róży Wiatrów (rosa vetrov) Różowy ogromy pomidor o wspaniałej konsystencji i smaku. Żadnej paciary z nasionami w środku. Skórka schodzi sama, tak samo jak we wszystkich tych pomidorach, które mam.
Nie musi się jej ściągać, no ale człowiek rozpustny bywa :)
Potem sama już nie wiem, który z nich lepszy. Smakuje równie dobrze chlebosolnyj, niedżwiedzia łapa, oraz korol gigantow, dający gładkie ogromne owoce.
Dziwny jest czarny z Tuły. Jest ciemnoczerwony z dużą zieloną piętką, tak że patrząc na niego z góry, ma się wrażenie, że jest zupełnie niedojrzały.
Smak przyjemny, jednak z uwagi na tą nierównomiernmość dojrzewania, raczej nie posieję go w przyszłym roku.
Nie posieję też Grzesia z Ałtaju. Mały owoc z dużymi gniazdami nasiennymi. Smak fajny, ale smaczniejsze są wcześniej wymienione.
No i Opałka. Inwazyjny i plenny. Owoce fajnie się suszą i to właśnie Opalkę suszę na piecu. Troche słabo dojrzewa, może potrzebuje osłon?

Sadziłam pomidory w gruncie, bez żadnej osłony. Dałam im tylko na początku paliki, takie zgrabne, jak się daje pomidorom, ale jak nie zaglądałam do nich bo budowaliśmy piec, to potem było za późno dać im coś większego. Opanowały wszystko razem z przejściami i pozrywały się ze sznurków.
Zbieranie owoców to streczing na 20m kw. Słupki które miały służyć pomidorom, służą mi do utrzymywania się w niewiarygodnych pozycjach przy sięganiu po owoce.

Wielkość pomidorów? Te odmiany które mam są wielkoowocowe (oprócz gregor iz altai, opalki i black from Tula)
Owoców od 60dkg do ponad kilograma było gdzieś 1/2, reszta nieco mniejsza. Plamy miało kilkanaście owoców z pierwszej dojrzewającej tury, a potem już zdrowe. Na te plamy nie pryskałam ich drożdżami, bo w takim gąszczu nie miało to sensu.
Nic im nie urywałam i przysięgam, że żadnemu pomidorowi nic nigdy nie urwę, oprócz owoców :)
Dam im dużo miejsca i solidnie podeprę, być może kratownica będzie dobrym rozwiązaniem (o ile uda mi się coś takiego skonstruować własnymi siłami).
Posadzę w jednym rzędzie i nie będę się bawić w naprzemienność w dwóch rzędach.
One same zadbają o wypełnienie wolnej przestrzeni. Tak jak Krystyna uważam, że pomidory same najlepiej wiedzą jak rosnąć, a dużo liści to dużo jedzenia dla owoców. I jak zauważyłam, nieprawda jest, że nie dojrzeją zawiązane owoce jeśli jest ich za dużo. Dojrzeją, moje zrobiły to w gruncie.
Porządnie wykształcone owoce mogą dojrzeć jeszcze w domu, jeśli się je zabierze przed przymrozkami.
Teraz padają deszcze i nie zauważyłam, żeby pomidorom zaszkodziła wilgoć.
Owoce leżące na ziemi są zdrowe, tak samo jak te wiszące wyżej.
Bardzo podobają mi się te odmiany.
Muszę Wam napisać, że mam dodatkowego amatora pomidorów, jakiś szczurek degustuje co któregoś owoca od kilku dni. (Maciuś ma oczywiście inne zajęcia ;) Najbardziej smakuje mu Opałka, bo zeżarł prosiak aż połowę dużego owocu.
Z innych wieści zwierzątkowych: Stały mieszkaniec podziemi trawnikowych, pieszczotliwie nazywany przeze mnie  Kretinkiem,  przeszedł sam siebie w wielkości kopców i uparł się je budować tuż przed wejściem do domu. Zabieram mu tą ziemię i wynoszę do zasypywania wałów tworzących nowe grządki, ale on sobie chyba mocno upodobał to miejsce.
Z obserwacji już wiem, że robi kopce wtedy, kiedy można spodziewać się deszczu. I pada. Zabiorę mu te kopce jak przeschną po opadach, na razie robię slalom, by nie wdepnąć w mokrą ziemię.

Co robię z taką ilością pomidorów? Jem do oporu i żałuję, że sezon się skończy (fantastyczna uczta, wymarzona od lat), rozdaję i przerabiam do słoików. Obdarowani chomikują nasiona na własny siew.
Ja tez zabezpieczam nasiona na przyszły rok, jednak rozważam jeszcze kupno nasion z pomidorowej doliny. Szczególnie chciała bym coś podobnego do Opałki, ale małego, żeby kroić tylko na pół  do suszenia. Opałka jednak ma spore owoce.

Przerabiałam śliwki czerwone mirabelki. Węgierki się nie udały tego roku. Jabłek też wiele nie mam (przemienność owocowania), stąd cenne jest każde jabłko jakie daje stara kosztela. Jej ususzone owoce są słodkie jak miód. Dobrze łagodzi też w dżemach kwaśność mirabelek.
Antonówka urodziła osiem owoców, zarezerwowanych do podrasowania soku z czarnego bzu. W zeszłym roku obłamały się jej gałęzie od urodzaju, zanim zdążyła dojrzeć.

No i tak to u mnie jest. Zapowiadało się i przyjeżdżało do mnie w tym roku sporo osób na dzień lub na kilka dni. I ciągle się to dzieje. Mam przyjemność znać teraz osobiście wielu fantastycznych ludzi.
 Ziół mało zebrałam z powodu pieca (dzięki Ani i Tomkowi zostały szybciej porobione ostatnie po-piecowe porządki koło domu), oraz robienia potrzebnych do przeżycia zimy zapasów. Czas sobie biegnie, a rączki do pracy są tylko dwie. Coś trzeba wybrać.

Nie ma we mnie pośpiechu, jest czucie, że wszystko dzieje się tak jak ma być.
I że to co się dzieje, jest dobre.
No i wdzięczność za każdy dzień, za taki w którym pada deszcz i taki w którym słońce piecze mirabelki w trawie i trzeba uważać, żeby sobie o nie bosych stóp nie poparzyć wieszając pranie na sznurze.
I za chłodne wieczory jakie przyniósł wrzesień, za asystę przy moich zajęciach i tańce radości Maćka i za to, że wiszą na krzewach jeszcze ostatnie kiście przejrzewającego czarnego bzu i że można jeszcze pójść po przesuszone jagody aronii których nikt już nie zbiera od lat, że kilka kilogramów żagwi łuskowatej urosło na pniu po starym drzewie na trawniku i była uczta i sporo słoików duszonego grzyba w pomidorach jest w szafie w spiżarce i pasta żagwiowa do chleba tez z pomidorami :), oraz suszona żagiew do nadania smaku warzywnym bulionom zimowym.


Operator internetu od dwóch tygodni "modyfikuje usługę" i sms doładowujący jest odrzucany systemowo. Prawdopodobnie wymusza porzucenie tej usługi na rzecz nowej, którą promuje. Na tej szybkości internetu jaka mam, nie mogę nawet wejść na zaplecze własnego bloga.

No cóż, cierpliwe oczekiwanie na "zmodyfikowanie usługi" nie przynosiło efektu Zmusiło mnie to do przyjęcia innej usługi operatora. Fakt faktem, modyfikacja nastąpiła, tyle że u mnie :)
No i mogę wreszcie wysłać nowy post.