poniedziałek, 26 listopada 2012

Wykopaliska

Pogoda mniej więcej dopisuje, jest ciepło jak na warunki końca listopada, czyli kilka stopni na plusie.
Jak się pracuje, chłodu zupełnie nie czuć.
Uporządkowałam już drewniany garaż i dalsze rejony podwórza. wyszło z tego ze 200 kg zardzewiałego złomu i nieokreślona, ale lekko przerażająca ilość szmat, worków foliowych, szkła, pojemników z przepracowanym olejem, pojemników nie wiadomo po czym, starych dętek i opon, lemieszy od pługa itd. Jedyna sensowna rzecz jaka się tam znalazła, to sprawny podnośnik.

Według umowy, śmieciarze zabierają śmieci raz na miesiąc, w ilości jednego czarnego worka-  na niesegregowane odpady i jednego kolorowego na plastik lub szkło.
Plastik lub szkło co drugi miesiąc. Szkło umyte ma być :)
:/
A ja mam tego górę.
Zabrałam się dziś za część stodoły, która jest użytkowana jako drewutnia.
Stare torby ze zbutwiałymi ubraniami roboczymi, na wpół zasypane szczątkami drewna wory foliowe, rozbita szyba która trzeba było dokładnie wyzbierać z kawałków rozkładającego się drewna, kolekcje starych butów, od walonek po sparciałe letnie klapki, wiekowe rozsypujące się konstrukcje drewniane, które zjadł czas, wszechobecny złośliwy syntetyczny sznurek, oplatający je, mocniejszy od zardzewiałych gwoździ, przysypane zbutwiałymi trocinami zetlałe polana, plastikowe butelki po napojach, oraz tak samo jak w obejściu i w garażu, opakowania po lekach. Butelki, buteleczki, na wpół zużyte listki tabletek w złożach próchna. Wszędzie porozwieszana stara fasola w pęczkach i słoiki, słoiczki których strach otwierać, zardzewiałe nakrętki, stara antena wysoko, poza moim zasięgiem, a pod samym dachem- wypchana sowa ze szklanym, czujnym okiem.
Wykopaliska
Wynoszę wszystko pod ogrodzenie. Urosła góra, a czeka mnie jeszcze reszta stodoły.

Zaszedł sąsiad i pyta: A co pani z tym wszystkim zrobi?
Nie wiem, odpowiadam ja.
Spalić - doradza.
Jak to, spalić, będzie śmierdziało.
Zawsze śmierdzi, odpowiada. Wszyscy palą, bo co z tym robić.

Zużyłam za szybo transfer internetowy na ten miesiąc, więc od kilku dni zalogowanie się na bloga, pocztę czy przeczytanie czegokolwiek w necie, wymaga mniej więcej 10-minutowej cierpliwości na każda czynność .
Poczekać na stronę 10 min, wczytanie strony logowania, to samo. Potem po wpisaniu hasła czekamy :), następnie wybranie wpisania posta, potem wysłanie posta, wejście na  komentarze, żeby odpowiedzieć i tak dalej.
Doładowałam neta i wpisałam kod przyspieszający odnowienie transferu, ale zwrotnie otrzymałam wiadomość: "Problem techniczny. Przepraszamy"
Więc jeszcze z siedem dni tak będzie.

piątek, 16 listopada 2012

O leczniczym boczniaku i młodych brzózkach

Dziś wyprawa na skraj lasu, gdzie przy drodze wyrosły gęsto małe brzózki-samosiejki. Wykopałam 15 nie za dużych drzewek i rozsadziłam je na skarpie przed debrą. Tak powstał początek zagajniczka brzozowego, na ziemi  której ze względu na duży spad i zacienienie, nie dało się uprawiać.
Brakuje jeszcze około 10 by zapełnić miejsce. Może w sobotę?
Droga pod lasem gliniasto-błotnista, rozjeżdżona traktorami, więc ubrałam gumowce. I niespodzianka. Jeden przecieka. Mała dziureczka z boku. Szkoda, bo ta para jest luźna i wchodzą w nią grube skarpety.
Czy super-glue albo podobny wynalazek nadaje się do zaklejenia malej dziurki w gumowcu?

Cały dzień utrzymywała się dzisiaj mgła i szron. Kozy spędziły dzień w obórce. Do tej pory jeszcze się pasły, o ile nie padał deszcz. Palę w piecach, noszę przy okazji z drewutni więcej drewna na zapas. Składam je w kuchennej sieni.

Ostatnie dni były pod znakiem młotka i gwoździ. naprawiałam zagrody w obórce  rozwalone przez czarną kozę i zmniejszałam prześwity miedzy deskami.
Naprawiałam też obudowę ocieplającą kranu na podwórzu, by  woda w mrozy nie zamarzła. trzeba było tez zaopatrzyć przed mrozami workami z sianem studzienkę z wodomierzami.

W domu założone już podwójne okna, a między nimi wyłożona wata.
Kicia Baśka to straszny piecuch. Rano wrzeszczała pod drzwiami żeby ją wypuścić, ale jak otworzyłam drzwi do sieni, wystawiła różowy nosek za drzwi i raczkiem się wycofała do domu.
W ciągu dnia wychodzi szybko siku i natychmiast jest pod drzwiami.
Ciekawe co będzie, jak śnieg spadnie.

Trochę jeszcze o leczniczych grzybach Polski.
Tym razem Boczniak Ostrygowaty. Spotkać go można nie tylko na sklepowych półkach, ponieważ rośnie również dziko w lasach, na pniach drzew. Zbiera się go w listopadzie, a nawet podczas łagodnej zimy.
Oczywiście wartość grzyba leśnego jest zawsze większa niż hodowlanego. Ma to związek z dostępnością składników odżywczych.
Jest to grzyb bogaty w witaminy. Zawiera nawet witaminę C (15% dziennej dawki w 100 gramach), również witaminy B, w tym B12. Ogółem w 100 gramach jest 40% zapotrzebowania dziennego na witaminy z grupy B.
Zawiera wapń, żelazo, magnez, fosfor, potas, selen, sód i cynk.

Oczywiście w wykorzystaniu boczniaka jako lek, celują Chińczycy. uważają go za środek spowalniający starzenie i przedłużający życie, wzmacniający ścianki naczyń krwionośnych, zmniejszający ciśnienie w gałkach ocznych, oraz jako środek łagodzący przemęczenie mięśni i ścięgien. Składniki Boczniaka aktywnie niszczą komórki nowotworowe. Zresztą tą właściwość ma większość grzybów.
Boczniak obniża również poziom cukru i cholesterolu we krwi, oraz zwiększa odporność organizmu.
Dziennie można zażyć 6-12 gram proszku z ususzonych grzybów. W niektórych przypadkach można zwiększyć dawkę do 20 gram  i warto podzielić tą ilość na dwie lub trzy dawki. Dzieciom podaje się odpowiednio mniej, w zależności od wieku i wagi.
Można zjeść na sucho i popić wodą, posypać kanapkę, dosypać do zupy itp.
Warto go zażywać przy zagrożeniu arteriosklerozą, bo zmniejsza możliwość uszkodzenia  naczyń wieńcowych i serca.
Przy zażywaniu boczniaka, (tak samo jak innych leków roślinnych), dobrze jest robić przerwy (np po miesiącu).


środa, 7 listopada 2012

Degustacja

Przelewałam dziś po raz kolejny wino z kwiatów czarnego bzu. Jak je nazwać- Bziak?
Nie chce się do końca sklarować. Jest jasno-słomkowe ze słonecznymi refleksami, jednak przez delikatną mgiełkę refleksy są w tonacji opalu, a nie kryształu.
Zapach niesamowity, magiczny z nutką skórki cytrynowej.
Pierwsze spróbowanie- przez chwilę rozczarowanie, lekko miodowa słodycz z wyważoną kwaskowatością, nic szczególnego, a za półtorej sekundy bomba przedziwnego smaku, jak dla mnie zachwycająca, lekko muszkatołowa, pikantna, by za następne sekundy przejść w ściagąjącą cierpkość, przeradzającą się w lekką, acz dobrze wyczuwalną goryczkę, by na sam koniec zostawić na języku pikantną słodycz posmak miodu na podniebieniu, a w całej paszczy zapach nieznanych rajskich ogrodów.
Posiada tą piękną oleistość jaką mają wina na dzikich drożdżach- zostawia powłoczkę na ściankach kieliszka.
Ma niespodziewanie mocny i zaskakujący smak.
Zdecydowanie nie jest to bziak, ale Kompletny Bzik Kwiatowy.

Siedzę, piszę i degustuję :)
W następnych łyczkach juz się nie wyczuwa tak mocno cierpkości i goryczki, bo podejrzewam że za długo macerowana cała cytryna (ze skórką), która nadała winu tą cierpkość i goryczkę, działa lekko znieczulająco na kubki smakowe.

Wniosek na przyszłość: albo wyjąć cytryne po kilku dniach, albo obrać ją i wrzucić tylko trochę skórki.

Wniosek drugi: To nie jest wino dla koneserów, którzy lubią delikatnie doszukiwać się smaczków i posmaczków.
To wino jest jak rzeźbiona w rajskie kwiaty maczuga. Nie nadaje się do żadnej potrawy jaką znam, bo chyba nie umie być dopełnieniem do czegoś.
Jeśli ono, to już nic.
Pasuje jedynie do fotela i rozpalonego wieczorem kominka.
Może zniesie kilka palonych słonych orzeszków?



poniedziałek, 5 listopada 2012

Pojedynki i spotkania

Wczoraj nareszcie dotarł zapowiadający się od kilku tygodni fachowiec od pieców i na nowo osadził drzwiczki do pieca kuchennego. 
Dziś napaliłam pod płytą, a teraz na jeszcze cieplej blasze rozsypałam pokrojone jabłka do suszenia. Pachnie.
Także wczoraj wieczorem w napadzie pracoholizmu popełniłam czapkę na drutach ze znalezionego kłębka włóczki. Granatowa.
Druty nie wymagają uwagi. Palce uczą się wzoru i można odpłynąć, pożeglować w inne swiaty.
Czego to ja nie zdołałam nauczyć się w czasie mojego życia?
Haftowanie......
Było lekarstwem na wrodzoną niecierpliwość. Zadałam je sobie z rozmysłem i premedytacją. Czysta kanwa i wzory liczone, w dwudziestu paru kolorach.
Późne wieczory z igłą, plątaniną barwnych nici, płótnem i wzorem na kartce.
Po kilku mniej skomplikowanych robótkach, kiedy moje podwójne krzyżyki stawiane igłą były równe i jednolite, wybrałam  bardzo dużą pracę, skompletowałam nici i zaczął się pojedynek ze sobą na wolę, wytrwałość i koncentrację.
Wzory drukowane kolorami na kanwie są proste, bo stawia się krzyżyki bez namysłu.
Czysta kanwa i wzór liczony, wymaga policzenia ile krzyżyków w danym kolorze należy postawić.
Pomyłka o jeden krzyżyk (a jest ich tysiące), skutkuje rozjechaniem się całego obrazu. Żeby to naprawić, trzeba znaleźć wadliwy krzyżyk (porównując z wydrukiem czasem kilkaset krzyżyków) i.....spruć wszystko do tego miejsca. Czasem było dużo wyciągania nici, bo byłam świeżynką w haftowaniu.
Walczyłam z wielkim obrazem róż w koszu i ze sobą późnymi wieczorami po pracy i obowiązkach domowych, przez ponad dwa miesiące.
Koncentracja, wytrwałość, dokładność, cierpliwe (z uporem muła), wracanie do miejsca błędu i siła woli, by mimo wszystko pracę dokończyć. Idealnie i czysto.
Często widziałam, jak gasły ostatnie światła w oknach osiedlowych bloków.
Wreszcie przyszedł finał. Święto postawienia ostatniego krzyżyka.
I wiecie co?
Nie postawiłam go. Z premedytacją zostawiłam puste miejsce. Mój osobisty podpis, ziarenko, zalążek czegoś, co nie należy do schematu.
Obraz podarowałam komuś z jakiejś tam okazji, bo nie haftowałam by go mieć. Obraz był drogą, nie celem. Sam w sobie nie był ważny.

Teraz wreszcie nadeszło od lat umawiane spotkanie twarzą w twarz ze sobą, w samotnej zimowej Ciszy.
Luta Zima jest moją matką, wtedy narodzę się kolejny raz.


piątek, 2 listopada 2012

Cisz......

Wracam z miasta do domu. Z każdym kilometrem czuję jak ciepło w okolicach serca rośnie i uśmiech bezwiedny, złapany nagle na gorącym uczynku.

W domu  wielkie spakowanie, pozostały pożegnania i obietnica powrotu na wiosnę. Pani Ala śladem odlatujących ptaków udaje się na ciepłe zimowisko. Nie bardzo jej się chce...

Cisza...    cisz....
A ciepło w sercu rośnie spokojne i wielkie, wypełnia dom, wylewa się  za myślami po zakątkach ziemi, zakrada na skraj lasu, obejmuje drzewa i zaorane, mokre od deszczu  pole....